Szkoleniowiec Sandecji nie przejawiał zadowolenia po zdobyciu jednego punktu. Wyrównująca bramka wyraźnie uskrzydliła sądeczan, a udowodnili oni już kilkukrotnie, że potrafią rozstrzygnąć losy meczu w drugiej połowie. Wszystko skomplikowała jednak pogoda, która uniemożliwiła grę w piłkę nożną po przerwie. - Powinno oceniać się tylko pierwszą połowę. Nie przypominam sobie takiego spotkania, gdzie musiałbym grać na boisku pełnym wody. Nie przeżyłem takiej historii jako trener, ale także w roli piłkarza. Murawa nie miała nawet kawałka nadającego się do gry. Nasze atuty, jako gospodarza umknęły, na suchym boisku byłyby widoczne, ale pogoda i decyzja sędziego o dopuszczeniu do drugiej połowy nam je zabrała. Myślałem, że deszcz przejdzie i po osuszeniu można wrócić do gry. Niestety padało cały czas, a my musieliśmy grać. Drugiej połowy nie można ocenić, bo nie była to piłka nożna - powiedział po meczu Robert Moskal.
Pierwsza połowa w wykonaniu Sandecji, to uzyskanie optycznej przewagi, z której niewiele wynikało. Goście objęli prowadzenie po wyprowadzeniu szybkiej kontry, ale na szczęście dla gospodarzy chwilę później był już remis. - Od początku chcieliśmy narzuć mocne tempo, aby zdobyć bramkę mogącą dać nam komfort gry. Niestety dostaliśmy szybką kontrę, ale udało się wyrównać jeszcze przed przerwą. Była również dobra sytuacja, w której znalazł się Arek Aleksander i szkoda, że piłka nie wpadła do siatki - skomentował trener drużyny z Nowego Sącza.
Losy spotkania rozstrzygnęły się w pierwszej części meczu, choć trzeba przyznać, że miejscowej drużynie zabrakło szczęścia. W ekstremalnych warunkach drugiej połowy napierali na bramkę rywala, ale ostatecznie piłka nie wylądowała w bramce. - Gdybyśmy w pierwszej połowie wywalczyli sobie prowadzenie, to zapewne utrzymałoby się do końca. Do wygranej zabrakło zatem wykorzystania jednej z kilku szans przed przerwą. Nie można jednak mieć pretensji do zespołu. Pierwszy raz graliśmy na tzw. bałagan, czyli długa w pole karne i może coś się uda. Tylko taki sposób mogliśmy sobie obrać na te warunki, inaczej po prostu nie dało się nic zrobić - dodał opiekun Sandecji.
Decyzja sędziów o kontynuowaniu meczu na zalanym wodą boisku, bez wątpienia była kontrowersyjna. Piłka nie odbijała się od trawy, stawała w kałużach, a celne zagrania po ziemi były niemożliwe. - Kiedy zawodnicy wybiegali na boisko, tak naprawdę nie było jeszcze wiadomo czy zagramy. Miałem nadzieję, że deszcz przestanie padać i po odczekaniu uda się dokończyć to spotkanie, jednak decyzja sędziego była inna - wyjaśnił Moskal.
Największym pechowcem w szeregach Sandecji, bez wątpienia jest Lukas Janić. Słowacki zawodnik w tej rundzie więcej czasu spędza na leczeniu, niż grze w piłkę. Kiedy jednak pojawia się na boisku, prezentuje się bardzo dobrze, będąc ważnym elementem sądeckiej ofensywy. - Lukas nabawił się kontuzji mięśnia dwugłowego. Ma dużego pecha, gdyż dwa razy wypadał nam w okresie przygotowawczym, najpierw przez złamany nos, a później była przewlekła choroba. Zobaczymy jak długo będziemy musieli sobie radzić bez niego. To bardzo pechowa runda tego zawodnika - powiedział trener gospodarzy w kontekście kontuzji swojego piłkarza, który został zniesiony z boiska w trzydziestej minucie spotkania.
Komentarz Roberta Moskala w sprawie wyniku meczu był krótki. - Olimpia pomimo, że zajmuje ostatnie miejsce w tabeli, prezentuje się dobrze. Musze ich pochwalić za grę, oglądałem mecz z Piastem Gliwice i zaprezentowali się nawet lepiej od rywala. Dlatego obawiałem się tego spotkania, ale przyjmujemy zdobyty punkt i gramy dalej - zakończyć trener, który wprowadził Sandecję do pierwszej ligi w sezonie 2008/2009.