Stawka meczu plątała nogi aktorom widowiska w początkowych minutach. Mnożyły się niedokładności, akcjom obu zespołów brakowało rytmu. Efektem przypadku były pierwsze sytuacje podbramkowe, a nawet gole. Prowadzenie przy Twardowskiego uzyskał dość nieoczekiwanie Kolejarz po strzale Kamila Nitkiewicza z 25. minuty. Przyjezdni cieszyli się z niego jednak zaledwie przez dłuższą chwilę.
- Prowadziliśmy po nieporozumieniu obrońcy i bramkarza, ale też gospodarze zawdzięczają wyrównanie przypadkowi. Co prawda Akahoshi przeprowadził ładną akcję indywidualną, lecz przy wykończeniu pomógł mu rykoszet. Powinniśmy przetrzymać minuty po golu, gdy rywal był poddenerwowany i rzucił się do przodu. Tego właśnie nam zabrakło. Pogoń się rozpędziła i już do końca połowy miała zdecydowaną przewagę - streszczał Krzysztof Markowski.
Obraz widowiska nie zmienił się po przerwie. Pogoń dominowała i wraz z upływem minut coraz częściej forsowała defensywę stróżan, schowanych dłuższymi okresami w jedenastu na własnej połowie. - Nie zmieniliśmy w przerwie pomysłu na mecz. Generalnie nie było takiego momentu, aby przestawiać taktykę, ponieważ długo utrzymywał się remis. Chcieliśmy spokojnie zagęszczać środek pola i czekać na kontrataki. Było ich jak na lekarstwo. Portowcy grali ostrożnie i tym razem o wyniku zadecydował stały fragment - opowiadał defensor Kolejarza.
Przyjezdni po przerwie przeprowadzili praktycznie dwie ofensywne szarże. Nokautujący cios zadali kilka minut przed końcem meczu, po kombinacyjnym rozegraniu rzutu rożnego i strzale właśnie Markowskiego. - Dokładnie tak sobie wymarzyłem to uderzenie. Ten wariant ćwiczyliśmy wielokrotnie, często dochodziłem nawet do pozycji strzeleckiej, jednak jeszcze nigdy tak nie przymierzyłem. Kilkadziesiąt kolejek przyszło mi czekać na takiego gola - uśmiechał się autor arcyważnego trafienia, który podczas rozmowy wciąż zbierał gratulacje od kolegów.
Dzięki wiktorii podopieczni Przemysława Cecherza zachowali kontakt ze ścisłą czołówką ligi. Dystans dzielący ich od Pogoni stopniał do dwóch oczek, do miejsca premiowanego awansem tracą natomiast pięć. A sytuacja mogła być dziś jeszcze lepsza...
- Wciąż mamy do siebie pretensje za mecz z Polonią Bytom, który przegraliśmy w sposób po prostu "nie do nazwania". Czegoś nam tamtego dnia zabrakło, bo przy odpowiedniej grze i konsekwencji, nie wchodziła w rachubę strata dwubramkowego prowadzenia. Niestety, dokonaliśmy tego. Przed nami jeszcze pięć kolejek i nie składamy broni - zapowiedział Markowski.