Łukasz Gikiewicz: W Europie nie powinno się to zdarzyć

- Szkoda tych kibiców, których maltretowali ochroniarze, nie wiadomo z jakich powodów - powiedział po meczu w Podgoricy Łukasz Gikiewicz, napastnik Śląska Wrocław.

Artur Długosz
Artur Długosz
Na boisku piłkarze Śląska Wrocław pokonali Buducnostię Podgorica 2:0 i są coraz bliżej awansu do III rundy eliminacji do Ligi Mistrzów. Na stadionie i poza nim szaleli jednak miejscowi fani, którzy mieli wręcz pianę na ustach na widok ludzi z Polski. - Usłyszeliśmy przed pierwszym gwizdkiem, co się dzieje dookoła stadionu i że jest niebezpiecznie. Nasi kibice jadąc 30 godzin - i to ci niepełnosprawni - nie zostali wpuszczeni na stadion. Myślę, że to w Europie nie powinno się zdarzyć. Zwycięstwo dedykujemy tym fanom, którzy tyle i tak ciężko jechali na ten mecz, a go nie zobaczyli - skomentował Łukasz Gikiewicz, napastnik WKS-u.

- To gorący teren. Myślę, że jak tu Polska będzie grała z Czarnogórą, to też będzie gorąco, bo takie płotki i taka publiczność, to u nas była 10 lat temu, jak nie jeszcze wcześniej. Szkoda tych kibiców, których maltretowali ochroniarze, nie wiadomo z jakich powodów. Nie zobaczyli tego meczu. Chcieliśmy im podziękować rzucając koszulki. Niestety nie dało rady - dodał.

Tuż przed rozpoczęciem drugiej połowy kibice Śląska zawołali do siebie piłkarzy i chwilę z nimi rozmawiali. - Kibice zawołali nas i powiedzieli, że nie chcą wpuścić reszty i biją niepełnosprawnych. Bodajże 300 osób nie zostało wpuszczonych na mecz. Coś takiego nie powinno mieć miejsca. To zwycięstwo jest dla nich! Mam nadzieję, że zobaczą mecz we Wrocławiu - wyjaśniał "Giki".

W trakcie spotkania w kierunku zawodników z Wrocławia leciały różne przedmioty. - Na boisko leciały race, zapalniczki, dziwne metalowe przedmioty. Pokazałem to sędziemu, a ten kazał odrzucić. Pierwszy raz się z czymś takim spotkałem, bo to chyba trzeba dać obserwatorowi - skomentował zawodnik.

Łukasz Gikiewicz mimo wszystko pozytywnie ocenia jednak pracę arbitra, który przez cały mecz był pod ogromną presją. - Arbiter chyba dobrze sędziował to spotkanie. Myślę, że wszystko trzymał, nie dał się tej publiczności żywiołowej. Karby był zasłużony, czerwona kartka też. Czy 2:0 było zasłużone, to nie wiem - stwierdził.

Całe spotkanie dla zawodników WKS-u nie było łatwe. - W pierwszej połowie trochę się rzuciliśmy i nie tak zagraliśmy, jak było trzeba. W drugiej połowie lekko się cofnęliśmy. Graliśmy z Sebastianem Milą w linii, daliśmy przyjąć piłkę defensywnym pomocnikom piłkę i dopiero wtedy atakowaliśmy. Wtedy mieli mniej miejsca i nie rzucali tych groźnych podań stronę na Tadzia (Sochy - dop.red.). W pierwszej połowie maltretował go tam ten zawodnik lewonożny. W drugiej połowie zagraliśmy tak, jak nam kazał trener w przerwie. Myślę, że toczyła się ona pod nasze dyktando. W pierwszej części spotkania emocje wzięły górę. Oni narzucili swój styl grania, ale skończyło się wynikiem 2:0 i myślę, że ten wynik daje nam duże szanse na awans dalej - skomentował "Giki".

- Takie mecze się rozgrywa, żeby wygrać, jechać do domu i już w to miejsce nie wracać. Mam nadzieję, że ten wynik da nam trochę spokoju. Tak jak trener mówi - pierwszą połowę wygraliśmy, druga czeka nas we Wrocławiu - podsumował.

Z Podgoricy dla portalu SportoweFakty.pl,
Artur Długosz.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×