Obrońca Niebieskich po derbach z Górnikiem: Jesteśmy na siebie wściekli

Ruch Chorzów nie zdołał podtrzymać zwycięskiej passy i w 98. Wielkich Derbach Śląska musiał uznać wyższość Górnika Zabrze. Niebiescy zagrali jedno z najsłabszych spotkań w rundzie wiosennej.

- Nie zagraliśmy dobrego spotkania. Górnik był zespołem lepszym, ale mimo to mieliśmy swoje bardzo dobre okazje, by losy tego meczu odwrócić. Szkoda zwłaszcza sytuacji z pierwszej połowy, bo bramka strzelona do przerwy zmieniłaby oblicze tego meczu i wszystko zaczęłoby się od nowa - analizuje Piotr Stawarczyk, obrońca Ruchu Chorzów.

Lepiej gra Niebieskich wyglądała po przerwie, ale nie znalazło to odzwierciedlenia na tablicy wyników. - Gra lepiej nam się układała w drugiej połowie. Udało nam się Górnikowi narzucić nasze warunki i stwarzaliśmy kolejne okazje, które powinniśmy wykorzystać i wyrównać stan meczu. Nie umieliśmy jednak tego zrobić, a rywale to skrzętnie wykorzystali i nas skarcili w końcówce - dodaje rosły defensor chorzowian.

Drużyna Jacka Zielińskiego w pierwszej części gry wyraźnie nie potrafiła sobie poradzić z grającym agresywnym pressingiem rywalem. - Ciężko jest na gorąco przyczyny porażki oceniać. Zawsze wchodzi w nią wiele czynników, które składając się w całość przesądzają o wyniku. Jesteśmy na siebie wściekli, bo przegraliśmy mecz, który jest niesamowicie ważny dla naszego klubu i kibiców - kręci głową z niedowierzaniem "Stawar".

Doświadczony obrońca Ruchu niedzielne spotkanie przy Roosevelta przyrównał do ostatniego, wygranego przez chorzowską drużynę w Zabrzu 2:1 (0:1). - Ten mecz był bardzo podobny do tego sprzed półtora roku. Wtedy w pierwszej połowie też Górnik strzelił bramkę i przeważał. Po przerwie to my mieliśmy inicjatywę i umieliśmy to wykorzystać strzelając dwie bramki. Tym razem zawiodła skuteczność i chyba trochę brakowało nam zimnej krwi. Mogliśmy losy tego meczu odwrócić, ale taka jest piłka - bezradnie rozkłada ręce 30-latek.

Chorzowianie drugą bramkę stracili w końcówce, kiedy po szybkiej kontrze bezpośrednie zagranie Bartosza Iwana trafiło wprost pod nogi Ireneusza Jelenia, który w sytuacji sam na sam z Krzysztofem Kamińskim skierował piłkę do siatki. - Im bliżej było końca spotkania tym bardziej musieliśmy się otworzyć, żeby gonić wynik. Górnik nas skontrował i wtedy praktycznie było już po meczu. Walczyliśmy jeszcze o zdobycie bramki honorowej, ale zabrakło czasu. Wielka szkoda tego meczu, bo nie tak to miało wyglądać - puentuje gracz drużyny 14-krotnych mistrzów Polski.

Komentarze (0)