Pierwszy kwadrans należał do Cracovii, ale mimo dominacji nie udało się strzelić bramki. Wykorzystała to Sandecja i w 16. minucie objęła prowadzenie. Adam Mójta dośrodkował z lewej strony w szesnastkę, a tam Mateusz Żytko strzałem głową pokonał własnego bramkarza. - Moje dośrodkowanie było bardzo dobre, więc myślę że bramka i tak by padła. Gdyby nie ta niefortunna interwencja obrońcy, to do siatki trafiłby Piotr Giel - stwierdził obrońca.
Co prawda goście szybko wyrównali po trafieniu Bartłomieja Dudzica, lecz Sandecja nie ograniczała się już tylko do bronienia. Przy stanie remisowym miała więcej z gry, niż na początku i w tej fazie meczu wynik był sprawą otwartą. Wszystko skomplikowało się w 64. minucie. Marcin Makuch zagrał klatką do bramkarza Marcina Cabaja, któremu piłka przeleciała pod butem przy próbie przyjęcia piłki i wpadła do bramki. - Ciężko mi cokolwiek powiedzieć o tej sytuacji. Taka jest piłka. Stracona w ten sposób bramka podcięła nam skrzydła - dodał Mójta.
Czego zatem zabrakło do pokonania, albo zgarnięcia choć jednego oczka? - Myślę, że przede wszystkim szczęścia, bo z gry wynika, że nie byliśmy dużo słabsi. Obie drużyny stworzyły sobie sytuacje, więc sprawiedliwy byłby remis - powiedział zawodnik urodzony w Jeleniej Górze.
Porażka z pretendentem do awansu nie była zbyt bolesna, choćby dlatego, że Sandecja już w trakcie I połowy mogła cieszyć się z utrzymania w lidze. Warta Poznań przegrała z GKS-em Tychy, co zapewniło drużynie z Nowego Sącza ligowy byt - Przed wyjściem na boisko mieliśmy informację, że jest 2:0. Potem już się tym nie interesowaliśmy, bo woleliśmy się skupić na naszym meczu. Mieliśmy też świadomość tego, że jest niewielkie prawdopodobieństwo tego, że ta drużyna zgarnie komplet punktów, a my nic. Naszym celem było utrzymanie, więc zrealizowaliśmy go w stu procentach - zakończył Adam Mójta.