Rewolucja do niczego nie prowadzi - rozmowa z Mirosławem Hajdą, trenerem Sandecji Nowy Sącz

- Jeśli co pół roku dokonuje się kadrowej rewolucji, to znaczy, że coś jest nie tak - mówi w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl Mirosław Hajdo, trener Sandecji.

Krzysztof Niedzielan
Krzysztof Niedzielan

Krzysztof Niedzielan: Ostatni mecz sezonu z Kolejarzem Stróże obserwował Pan z wysokości trybun. Oglądanie postawy Sandecji w tym spotkaniu nie było zbyt przyjemne. Raz, że przegraliście, a dwa w nie najlepszym stylu.

Mirosław Hajdo: Każdy ocenia mecz pod kątem zdobytych bramek. My w osiemdziesięciu procentach prowadziliśmy grę, atakowaliśmy i wymienialiśmy dużo podań. Przeciwnik potrafił tylko kilkoma stworzyć zagrożenie i do tego wykorzystał swoje okazje i tu była różnica, choć w drugiej części Kolejarz oddał tylko jeden strzał na bramkę i z tego był gol. Walczyliśmy o zmianę rezultatu, ale mieliśmy za mało argumentów w ataku. Powinniśmy też zagrać bardziej agresywnie, ale chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jedną sprawę. Zespół ze Stróż od 3 lat tworzy monolit i ma bardzo doświadczony blok defensywny. Jeśli gra się na zero z tyłu, zawsze stworzy się sytuacje i strzeli bramki.

Piłkarze wchodząc na murawę zamanifestowali problemy finansowe i zaległości w wypłatach. Czy to mogło mieć wpływ na ich postawę boiskową?

- Na pewno. O takich rzeczach mówi się przed treningiem, przed meczami - to na pewno nie pomaga w koncentracji i w samej grze, jeżeli brak pieniędzy staje się tematem przewodnim w szatni.

W takim razie Sandecja grałaby lepiej, jeśli zawodnicy mieliby pensje płacone na czas?

- Nie można tego też tak odbierać. Na pewno chłopaki w pierwszej kolejności chcieli się utrzymać i dopiero po tym zasygnalizować ten problem.

Pańska drużyna wygrała jedynie dwa mecze na własnym stadionie w rundzie jesiennej...

- To prawda, ale chciałbym zwrócić uwagę, że jesienią Sandecja zanotowała aż 11 porażek. W tej rundzie straciliśmy 23 bramki, a na jesień 31 i to jest najlepsze podsumowanie. Wielu zawodników przyszło tutaj zimą odbudować formę. Patryk Tuszyński grał tylko w czwartoligowych rezerwach Lechii Gdańsk, Arek Czarnecki grał w ostatniej drużynie II ligi, Elanie Toruń. Adam Mójta rozegrał jesienią tylko pięć ligowych meczów w Warcie Poznań, a Maciej Górski grał w Arce Gdynia niewiele. Do tego grona można też zaliczyć Krzyśka Kurczyńskiego, Pawła Nowaka, czy powracającego po ciężkiej kontuzji Maćka Bębenka. Dlatego naszym celem było bezpiecznie się utrzymać i budować całkiem nową drużynę.

Wiadomo już, że nie uda się zatrzymać wszystkich zawodników. Z wypożyczeń wrócili do swoich klubów wspomniany przez Pana Tuszyński i widzewiacy – Sebastian Duda, oraz Piotr Mroziński. Do tego Paweł Nowak zastanawia się nad wcześniejszym odejściem, bo popadł w konflikt z prezesami i do tego może przenieść się do rywala zza między.

- Uważam, że obie strony muszą na spokojnie porozmawiać i wyjaśnić sytuację. Paweł to bardzo dobry piłkarz i bardzo pomógł temu zespołowi. Być może ktoś oczekiwał, że w każdym meczu będzie strzelał bramkę. Chciałbym jednak podkreślić, że to gracz środka pola, który kreował naszą grę i dobrze kierował naszymi poczynaniami. Moim zdaniem to najlepszy rozgrywający w tej lidze.

W takim razie celem na przerwę między sezonami jest niedoprowadzenie do rewolucji kadrowej?

- Tak, bo ta do niczego nie prowadzi. Jeżeli co pół roku przychodzi 10 nowych zawodników, to znaczy, że coś jest nie tak i na pewno takie ruchy nie przynoszą nic dobrego. Daleko przykładu szukać nie trzeba. W Stróżach już dawno postawili na stabilizację i było to widać choćby w derbowej potyczce, w której mieliśmy problemy z dojściem do sytuacji strzeleckich.

Jak ocenia Pan rundę wiosenną w wykonaniu Sandecji?

- Myślę, że chłopaki zrobili tyle, ile mogli. Parę punktów, szczególnie w pierwszej części wiosennych rozgrywek nam uciekło, ale myślę, że gra zespołu w niektórych meczach była dobra i widać w tych piłkarzach potencjał. Aż w czterech przegranych przez nas spotkaniach nie graliśmy w najmocniejszym składzie. Bardzo dobrze zagraliśmy w zremisowanym meczu z Olimpią Grudziądz, gdzie straciliśmy prowadzenie w ostatniej minucie z rzutu karnego, którego nie powinno być. Pozytywnie można ocenić naszą postawę w przegranej potyczce z Arką Gdynia. Od tego momentu zaczęło się nasze gorsze, takie ciężkie granie, z mniejszą liczbą punktów. Okres przygotowawczy i ciężki pod względem pogody początek rundy też miał swoje znaczenie. Najpierw dalekie dojazdy na treningi, potem przekładane mecze i granie co trzy dni. Chyba jako jedyna drużyna I ligi nie pojechaliśmy na zgrupowanie w zimie. Na pewno nie można odmówić Sandecji ambicji. Utrzymaliśmy się i cały czas mieliśmy bezpieczną przewagę nad strefą spadkową, choć nie było to łatwym zadaniem.

Ostatnie dwa lata pokazują, że w Nowym Sączu często zmienia się trenerów. Nie obawia się Pan o posadę?

- Mam kontrakt do końca grudnia. Wiadomo, że prezesi mogą wszystko i to oni decydują o pewnych rzeczach, dlatego trudno mi się do tego odnieść.

Są już pomysły na wzmocnienie zespołu?

- Potrzebujemy napastnika, takiego jak np. Arkadiusz Aleksander, typ lisa, którego piłka szuka w polu karnym. Końcówka rundy pokazała, że takiego gracza nam potrzeba. Chętnie widziałbym też w drużynie środkowego obrońcę i pomocnika.

Arkadiusz Aleksander w momencie przejścia do Floty Świnoujście stwierdził, że ma dżentelmeńską umowę z klubem, co znaczy, że może wrócić do Nowego Sącza, jeśli nie awansuje do T-Mobile Ekstraklasy.

- Bardzo ucieszyłbym się z takiego rozwiązania. To bardzo dobry piłkarz, fajny chłopak, lubiany w zespole. Im więcej takich zawodników w Sandecji, tym lepiej.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×