Podczas potyczki 1/16 finału Pucharu Polski pomiędzy GKS-em Katowice a Podbeskidziem Bielsko-Biała sędzia Mariusz Złotek podjął decyzję o podyktowaniu dwóch rzutów karnych, usunięciu z boiska Franka Adu Kwame i odesłaniu na trybuny trenera Czesława Michniewicza.
Pierwotnie na arbitra ze Stalowej Woli spłynęła fala krytyki, którą ten gasił argumentując zasadność podjętych przez siebie decyzji, które okazały się słuszne.
Sędziemu z Podkarpacia pucharowa potyczka mogła przypomnieć jednak inne spotkanie rozgrywane na stadionie przy Bukowej. 26 października 2008 roku arbiter ten był rozjemcą derbowej potyczki GieKSy z GKS-em Jastrzębie Zdrój. Na boisku prowadzili katowiczanie, za sprawą trafienia Łukasza Janoszki, ale wynik meczu ostatecznie zweryfikowano na 0:3 dla gości.
Dlaczego? Przez atak na... sędziego. - Pamiętam, że przebiegałem w okolicach "blaszoka" i dostałem serpentyną. Na moje nieszczęście rolka się nie rozwinęła i z impetem uderzyła mnie w głowę. Zamroczyło mnie i musiałem pojechać do szpitala, a mecz PZPN rozstrzygnął jako walkower dla gości - wspomina Złotek.
Mimo pechowej dla siebie aury katowickiego stadionu na Śląsk sędzia ten wraca z przyjemnością. - Na GieKSie jest atmosfera i ten stadion należy pod tym względem do ścisłej czołówki I ligi. Stąd też wynikło całe zamieszanie podczas meczu z Podbeskidziem, bo przez doping kibiców po prostu się z asystentem przez słuchawki nie słyszeliśmy, a mój gwizdek także był dla piłkarzy niesłyszalny - dodaje 43-latek.
Trener Górali Czesław Michniewicz miał do sędziego Złotka pretensje, że ten nie podyktował rzutu karnego dla jego zespołu za domniemany faul Mateusza Kamińskiego na Damianie Chmielu. - Analizowaliśmy tę sytuację i zarówno ja, jak i obserwator byliśmy zgodni, że rzutu karnego w tej sytuacji być nie powinno. Jeśli doszło do przewinienia, to był to mówiąc żargonem piłkarskim "faul lekki", a takich się z natury nie gwiżdże, bo robi to więcej szkody niż pożytku - wyjaśnia podkarpacki arbiter.