Piłkarze Śląska Wrocław jako pierwsi strzelili bramkę w meczu z Sevillą FC, ale ostatecznie musieli uznać wyższość rywala. Zawodnicy WKS-u po czerwonej kartce dla Dudu Paraiby mecz kończyli w dziesiątkę. - Sevilla pokazała, jakim silnym jest zespołem. Walczyliśmy o dobry wynik i toczyliśmy wyrównaną walkę do momentu otrzymania czerwonej kartki, która odmieniła ten mecz. Ta sytuacja miała decydujący wpływ, bo było widać, że w dziesięciu bardzo trudno grać przeciwko takiemu zespołowi - skomentował Stanislav Levy.
- Każda bramka rywali była ciosem, ale ta pierwsza chyba największym. Mieliśmy mecz pod kontrolą, przeciwnicy wywalczyli stały fragment gry, wiedzieliśmy kto ma kogo kryć, a i tak padła bramka. Chcieliśmy grać aktywnie nawet przy remisie, ale pokrzyżowała nam plany czerwona kartka - dodał szkoleniowiec WKS-u.
Do momentu otrzymania czerwonej kartki, wrocławianie śmiało atakowali. - Przy stanie 1:1 mieliśmy sytuacje, żeby strzelić bramkę. Mogliśmy znowu prowadzić. Potem przyszła ta czerwona kartka i dwie zmiany, których musiałem zrobić. Krzysztof Ostrowski poprosił o zmianę. Ja przepraszam, ale w takim meczu prosić o zmianę... Nie rozumiem tego - zastanawiał się opiekun brązowych medalistów mistrzostw Polski.
- Musieliśmy oszczędzać też Dalibora Stevanovicia, który miał już problemy przed meczem. Okazało się, że w 10-12 piłkarzy walczyć o Ligę Europejską nie można - zaznaczył szkoleniowiec.
Rewanżowe spotkanie odbędzie się w czwartek we Wrocławiu. Wcześniej jednak przed Śląskiem mecz ligowy z Widzewem Łódź. - Bardzo trudno będzie odrobić straty w rewanżu, tym bardziej, że zagramy bez kilku zawodników. Nie wiem jakim składem zagramy w niedzielę w ekstraklasie i jak w rewanżu - podsumował Stanislav Levy.
Z Sewilli dla portalu SportoweFakty.pl,
[b]Artur Długosz
[/b]