Andrij Szewczenko - ukraiński fenomen cz. V - ost.

Nie każdy finał jest jak sen. Decydujące starcie Ligi Mistrzów 2004/05 pomiędzy Milanem a Liverpoolem do dziś jawi się Andrijowi Szewczence jako jeden z największych koszmarów w jego życiu.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Po trafieniu Paolo Maldiniego w pierwszej minucie spotkania oraz dwóch golach Hernana Crespo, Rossoneri do przerwy prowadzili z The Reds aż 3:0 i już tylko najwięksi optymiści wierzyli, że ekipa z Anfield zdoła jeszcze podnieść się z desek. Kwadrans po regulaminowym odpoczynku wszyscy obserwatorzy przecierali oczy ze zdumienia. Celne strzały Stevena Gerrarda, Vladimira Smicera oraz Xabiego Alonso dały podopiecznym Rafy Beniteza wyrównanie i szansę na otwarcie bramy do piłkarskiego raju. Oszołomiony salwą z liverpoolskiego karabinu Milan nie dał się jednak dobić, więc do wyłonienia triumfatora potrzebna była dogrywka. Ona również nie przyniosła rozstrzygnięcia, choć tuż przed jej końcem Andrij Szewczenko mógł dopełnić formalności, lecz fenomenalnie dysponowany w drugiej części meczu Jerzy Dudek tylko sobie znanym sposobem obronił jego strzał oddany niemal z linii bramkowej. Nastał konkurs rzutów karnych. Jako ostatni z Rossonerich do piłki podszedł "Szewa" i musiał pokonać Polaka, jeśli myślał o przedłużeniu szans swojej drużyny na zwycięstwo. Ukrainiec znalazł się pod ścianą, gdyż wcześniej spudłowało już dwóch jego kolegów, Serginho oraz Andrea Pirlo, zaskoczonych tańcem golkipera w bramce. Andrij jednak również nie sprostał "Dudek dance" i to Liverpool mógł świętować zdobycie Pucharu Mistrzów. Szewczenko i spółka zostali z niczym. - Wówczas było to bardzo bolesne, ale teraz staram się szukać pozytywów w tamtej potyczce - mówi "Szewa" o pamiętnym finale w Stambule. - Drużyna świetnie zagrała, doskonale się rozumieliśmy na boisku. Moim zdaniem zasłużyliśmy na zwycięstwo, lecz uniemożliwił nam je Jerzy Dudek, który w nieprawdopodobny sposób obronił mój strzał w dogrywce. Taki jednak jest futbol. Porażka z The Reds była dopełnieniem niezbyt udanego sezonu Rossonerich. Team z Mediolanu przegrał rywalizację o scudetto z Juventusem Turyn, a z Pucharem Włoch pożegnał się już w ćwierćfinale. Andrij Szewczenko we wszystkich rozgrywkach zdobył dla swojego zespołu 26 goli i coraz głośniej mówiło się o jego odejściu z San Siro.

Brak sukcesów drużynowych zrekompensowały Andrijowi choć po części wyróżnienia indywidualne. Ukrainiec został wybrany do najlepszej jedenastki FIFPro za rok 2005 oraz otrzymał prestiżową nagrodę Golden Foot, przyznawaną za wybitne osiągnięcia piłkarzom, którzy wciąż są aktywni i mają ukończone co najmniej dwadzieścia osiem lat. - Znalezienie się obok futbolowych sław kalibru Rivelino i George'a Besta sprawiło, że był to bardzo emocjonujący wieczór - opowiada "Szewa" o gali w Monte Carlo. - Bardzo mnie cieszy, że zostałem doceniony nie tylko za to co robię na boisku, lecz również za to jakim jestem człowiekiem.

Kampania 2005/2006 w wykonaniu Milanu znów okazała się klapą. Tuż po zakończeniu rozgrywek, jeszcze przed mundialem w Niemczech, Ukrainiec wymógł na włodarzach klubu transfer i został sprzedany do Chelsea Londyn za 46 milionów euro, co było rekordową sumą w Premier League.

Przenosiny do stolicy Anglii nie były przypadkowe. We Włoszech wiele mówiło się na temat tego, że decydujący głos w tej sprawie miała żona piłkarza, która przyjaźni się z Iriną - małżonką Romana Abramowicza, właściciela Chelsea. - Prawda jest taka, że milanista i prawdziwy mężczyzna nie postępuje w taki sposób - krytykował Andrija Silvio Berlusconi, sternik Rossonerich. - W moim domu to ja decyduję co się dzieje, podczas gdy żona Szewczenki zachowuje się jak taki piesek salonowy. To ona namówiła go na przeprowadzkę do Londynu.

Pobyt "Szewy" w stolicy Anglii nie był tym, czego spodziewał się sam zainteresowany. O ile do warunków życia nie mógł mieć absolutnie żadnych zastrzeżeń, o tyle nowej drużynie nie potrafił dać tyle co poprzednim. W 48 spotkaniach w barwach The Blues Ukrainiec strzelił zaledwie 9 goli. Po straconych ze względu na słabą dyspozycję oraz kontuzje sezonie 2007/08, wychowanek Dynama Kijów został wypożyczony do... Milanu, gdzie miał odzyskać utraconą formę. Niestety nic takiego nie nastąpiło, toteż po zakończeniu rozgrywek "Szewa" wrócił do ojczyzny, by parafować umowę z macierzystym klubem. Tym samym Andrij stając się największym niewypałem transferowym w historii Chelsea, otrzymał szansę powrotu na stare śmieci. - Roman Abramowicz i wszyscy inni byli dla mnie bardzo mili - komentuje swój pobyt w Londynie Szewczenko. - Decyzję o opuszczeniu The Blues podjąłem z powodów osobistych. Można powiedzieć, że odszedłem stamtąd w poszukiwaniu nowych doświadczeń. Pobyt w stolicy Anglii, gdzie czułem się bardzo komfortowo, wniósł trochę stabilizacji do mojego życia. Czas spędzony w Chelsea to był dla mnie piłkarsko trudny okres, lecz ostatecznie piękny.