Szymon Mierzyński: Wpuściłeś w sobotę dwa gole i chyba masz czego żałować. Zwłaszcza przy tym pierwszym - mimo że Grzegorz Kuświk miał mnóstwo swobody - byłeś bliski odbicia piłki w beznadziejnej sytuacji.
Maciej Gostomski: Zabrakło mi trochę szczęścia. Dośrodkowanie było precyzyjne, napastnik pozostawiony bez krycia, a mimo to miałem już futbolówkę na rękach. W tej sytuacji powinniśmy jednak lepiej przypilnować piłkarza Ruchu. Ja zrobiłem wszystko co mogłem. Rzuciłem się, blokując jak największą przestrzeń bramki, ale miałem pecha i padł gol.
Drugie trafienie dla Niebieskich było już inne. Praktycznie w ogóle nie miałeś czasu na reakcję.
- Dokładnie. Zobaczyłem piłkę dopiero zza Kebby Ceesay'a. Nie możemy tracić takich bramek. Grzegorz Kuświk przymierzył wprawdzie idealnie - między mnie a słupek, lecz nie zmienia to faktu, że daliśmy się zaskoczyć zbyt łatwo.
Zrobiło się 1:2 i pewnie dopadł was strach, że przyjdzie kolejna porażka...
- Jeśli chodzi o mnie, to nie myślałem w taki sposób. Póki jest szansa zawsze staram się walczyć i robić swoje. Zresztą nie po raz pierwszy w tym sezonie pokazaliśmy, że umiemy się podnieść w beznadziejnej sytuacji. Mało tego, strzeliliśmy jeszcze trzy piękne gole i w dobrym stylu wygraliśmy mecz. To naprawdę budujące. Wydaje mi się, że chociaż trochę zmazaliśmy plamę po Pucharze Polski.
Jeśli już mówimy o Pucharze Polski, to jak to możliwe, że raptem trzy dni wcześniej zespół środka tabeli I ligi jest od was piłkarsko lepszy i zasłużenie zwycięża, a następnie pokonujecie Ruch Chorzów, który ma za sobą serię ośmiu spotkań bez porażki?
- Po prostu przestaliśmy gadać, a zaczęliśmy robić. Zmieniliśmy trochę tryb pracy, w sobotę zagraliśmy prostszy futbol. Być może tak samo należało postąpić w Legnicy zamiast kombinować. Widać, że te mniej wyrafinowane środki też dają niezłe efekty. Teraz czeka nas przerwa reprezentacyjna. Będzie więc czas na odpoczynek po okresie gry co trzy dni.
Piłkarze nie lubią tego rodzaju zarzutów, ale może w starciu z Miedzią zwyczajnie zabrakło wam zaangażowania? Myśleliście, że I-ligowiec nie jest w stanie sprawić wam problemów, zaś Ruch wyzwolił większą mobilizację, bo przecież od dwóch miesięcy był niepokonany...
- Możliwe, że tak było. Nie wykluczam, że legniczanie zostali przez nas w jakimś stopniu zlekceważeni. W tych kwestiach mogę jednak mówić tylko za siebie. Ja bez względu na to z kim gram, staram się zawsze robić swoje. Jeśli nastawienie jest nieodpowiednie, to pojawiają się problemy. Od oceniania drużyny jest jednak trener. Nie chciałbym zresztą mówić o Miedzi. To już za nami, wyparłem to z głowy i staram się myśleć o przyszłości. Plan na sobotę był taki, żeby się zrehabilitować. Cieszę się, że tak się stało. Sądzę, że w ten sposób choć częściowo przeprosiliśmy kibiców za blamaż w Legnicy. Obyśmy to kontynuowali.
Czy przerwa na kadrę to dobra wiadomość dla Lecha? Chcielibyście iść za ciosem, czy może wolicie trochę odpocząć?
- Spokojnie. Przede wszystkim każde spotkanie jest inne. Mam oczywiście nadzieję, że zbudujemy dobrą passę, jednak regeneracja bardzo nam się przyda. Ostatnio w krótkim czasie rozegraliśmy pięć meczów, a takie tempo nie pozostaje bez wpływu na dyspozycję drużyny. Teraz będzie więcej czasu, by spokojnie potrenować. Nie ma oczywiście szans na pracę w pełnym składzie, bo część zawodników wyjedzie na zgrupowania reprezentacji, lecz zyskamy możliwość odzyskania sił.
Nie byłeś trochę zdziwiony reakcją trybun podczas pojedynku z Ruchem? Nawet przy stanie 1:2 nie było słychać żadnych gwizdów. To dość niespodziewany obrazek, zwłaszcza pamiętając to co działo się w trakcie spotkania z Górnikiem Zabrze.
- Jestem podbudowany tym co pokazali kibice. Widać, że w końcu nam zaufali. To chyba efekt naszego charakteru i tego, że po raz kolejny podnieśliśmy się z niekorzystnego rezultatu. Wsparcie jest niezwykle budujące i pomaga zespołowi. Właśnie tak to powinno wyglądać.