W piłce nic nie przychodzi za darmo - rozmowa z Adamem Mójtą, piłkarzem Sandecji Nowy Sącz

27-letni lewy obrońca sądeckiego zespołu strzelił cztery gole w I lidze i dwa w Pucharze Polski i był najskuteczniejszym zawodnikiem swojego zespołu. - To efekt ciężkiej pracy - stwierdził.

Krzysztof Niedzielan: Skończyła się runda jesienna. Słaby początek sezonu nie sugerował, że będziecie zimować na 8. miejscu w tabeli.

Adam Mójta: Nic na to nie wskazywało. Pierwszą bramkę zdobyliśmy dopiero w szóstej kolejce. Nie szło nam i byliśmy tym załamani. Dość szybko zmienił się trener i Ryszard Kuźma sprawił, że uwierzyliśmy w to, że potrafimy grać w piłkę.

Wniosek jest więc taki, że roszada na ławce trenerskiej miała bardzo duże znaczenie.

- Patrząc na wyniki, widocznie tak właśnie było.

[b]

Poprawiły się nie tylko osiągane przez was rezultaty, ale też styl gry.[/b]

- Każdy trener ma swoją wizję. Mirosław Hajdo przyszedł do klubu w tym samym czasie, co ja. Po zimowych przygotowaniach wiosna 2013 roku wyglądała w miarę. Końcówka już nie tak, jak powinna. Kolejny okres przygotowawczy był już moim zdaniem skromny. Nie przepracowaliśmy go odpowiednio, czego efektem były kiepskie wyniki na początku rundy. Trener Ryszard Kuźma przyszedł i pokazał nam inny sposób pracy. Myślę, że to zaowocowało. Wszystkie ćwiczenia mieliśmy z piłką i na boisku. Nie było miejsca na skakanie przez płotki.

Ostatni mecz w 2013 roku oglądałeś z wysokości trybun, bo w Brzesku pauzowałeś za kartki. Co ciekawe, znalazłeś się w sektorze kibiców Sandecji.

- Byłem zdziwiony, że aż tylu ich przyjechało. Była to dla mnie niecodzienna sytuacja, bo pierwszy raz znalazłem się w "klatce". Doping nie był do końca sportowy, ale i tak jestem wdzięczny, że mogłem to przeżyć.

Piłka nożna na SportoweFakty.pl - nasz profil na Facebooku! Tylko dla fanów futbolu! Kliknij i polub nas.

W I lidze i w Pucharze Polski strzeliłeś 6 goli, w tym 5 z karnych i 1 z wolnego. Z jedenastego metra trafiłeś też w serii rzutów karnych w starciu z Widzewem. Stałe fragmenty od zawsze były Twoim konikiem?

- Pracowałem nad tym od kiedy pamiętam i pracuję nadal. Zawsze zostaję po treningu i ćwiczę. W piłce nic nie przychodzi za darmo. W Sandecji biję wolne, rożne i strzelam karne, uważam jednak że mogę to robić jeszcze lepiej.

Jesienią 2013 roku pierwszy raz zdarzyło Ci się strzelić tyle bramek.

- W poprzednich klubach bardziej słynąłem z asyst. Tutaj trener wyznaczył mnie do rzutów karnych i robiłem swoje. Przyznam szczerze, że jeszcze większą radość sprawiają mi podania, po których koledzy trafiają do siatki.

A jak podchodzisz do tego, że jesteś najlepszym strzelcem Sandecji? To nie wystawia tym samym zbyt dobrej oceny napastnikom, czy innym graczom ofensywnym.

- Nie jest tak, że się tym jakoś chełpię. Po prostu tak wyszło. Równie dobrze kto inny mogły strzelać karne i miałby najwięcej goli.

W zakończonej rundzie jesiennej byłeś w życiowej formie?

- Uważam, że stać mnie na więcej. Wiem, że jeśli nie przydarzą się kontuzje, to będę prezentował jeszcze wyższy poziom.

Adam Mójta po strzeleniu decydującego karnego w 1/8 Pucharu Polski, kiedy Sandecja wyeliminowała Widzew Łódź
Adam Mójta po strzeleniu decydującego karnego w 1/8 Pucharu Polski, kiedy Sandecja wyeliminowała Widzew Łódź

Sandecja w trakcie rundy pięła się w górę tabeli i zatrzymała się na ósmej pozycji. Do tego awansowaliście do ćwierćfinału Pucharu Polski, co można traktować, jako największy sukces w historii klubu. Przy tej okazji warto wspomnieć, że Ryszard Kuźma zaczął swoją pracę w Nowym Sączu od zwycięstwa właśnie w tych rozgrywkach z Flotą Świnoujście. Byliście wtedy po dwóch fatalnych meczach i jednym niezłym w I lidze, a spotkanie 1/16 finału, dało nadzieję na lepsze jutro.

- Zmiana na stanowisku trenera zawsze jest bodźcem dla zawodnika, który chce pokazać na co go stać, bo ma czystą kartę. Myślę, że tak podeszliśmy do tego meczu. Kolejnym rywalem był łódzki Widzew i przed spotkaniem czuliśmy, że mamy szansę na sprawienie niespodzianki, bo rywal nie spisywał się zbyt dobrze w Ekstraklasie. Potwierdziliśmy na boisku, że nie byliśmy słabszą drużyną. Wszystko rozstrzygnęło się w loterii, jaką są rzuty karne, ale to my ja wygraliśmy. Ktoś kiedyś powiedział, że szczęście sprzyja lepszym.

Co czułeś w momencie podchodzenia do, jak się później okazało decydującego karnego w 1/8 finału?

- Pierwsza myśl po ustawieniu piłki na "wapnie": "Boże jak to jest daleko". Potem obróciłem się plecami do bramki, sędzia dał sygnał no i po prostu uderzyłem, tak jak wielokrotnie na treningach. Muszę przyznać, że byłem pewny siebie.

Podczas wspomnianej serii rzutów karnych zaimponował stoickim spokojem Matej Nather, który odważył się strzelić w stylu Antonina Panenki.

- On z kimś się założył, że w ten sposób właśnie trafi do siatki. Taki sposób uderzenia wcale nie jest takim złym rozwiązaniem, bo trudno oczekiwać, by na tym poziomie bramkarz został w środku bramki. Fakt faktem, czapki z głów przed Matejem, który ponownie pokazał, że ma stalowe nerwy.

Na wiosnę powalczycie o półfinał w dwumeczu z Zagłębiem Lubin.

- Stać nas na to, żeby wyjść z niego zwycięsko. Jeśli się uda, potem czeka nas starcie z pierwszoligowcem. Pokazaliśmy w starciu z Widzewem, że potrafimy grać w piłkę. Już przez dłuższy czas może nie być tak dobrej okazji, by zaistnieć w Pucharze Polski.

Po 18 meczach I ligi zajmujecie ósme miejsce. Czy ta pozycja dobrze odzwierciedla poziom drużyny?

- Po tym, co pokazaliśmy, uważam że zasługujemy nawet na pierwszą piątkę.

Jak porównasz swój obecny zespół do tego, w którym grałeś poprzednio, czyli do Warty Poznań?

- Przyszedłem do Warty, bo zarząd mnie chciał. Potem to się zmieniło. Miałem problemy, więc zamierzałem odejść, lecz nie od razu mnie puścili. Byłem w Warcie, kiedy było tam eldorado i nawet mleczko do kawy nam podawali. W klubie jedliśmy śniadania, obiady, kolacje. To wszystko się skończyło, bo ktoś na górze się przeliczył. Wspomnienia mam jednak bardzo dobre, po poznałem tam swoją żonę i Poznań stał się docelowym miejscem zamieszkania. Jak można porównać te zespoły? Na mój gust w stolicy Wielkopolski ma takich kibiców, jak Ci nowosądeccy. W Poznaniu nie ma takiego zapotrzebowania na Wartę, jak tu na Sandecję.

W przeszłości grałeś między innymi w Koronie Kielce i w Odrze Wodzisław, ale ja chciałbym spytać o występy w czeskiej Viktorii Zizkov. Spędziłeś na zapleczu tamtejszej ekstraklasy jeden sezon. Jak wspominasz ten czas?

- To było świetne miejsce do życia. Zizkov to dzielnica Pragi i do starego rynku szło się jedynie 10 minut. Obok gry w Nowym Sączu, był to najlepszy czas w mojej przygodzie z piłką. Zagrałem 23 spotkania i miałem 17 asyst i zostałem wybrany, jako jedyny obcokrajowiec do jedenastki ligi. Nie zostałem tam dłużej, bo 7 miesięcy nie zderzyłem się z pensją i brakowało mi środków do życia. Praga to piękne miasto, lecz drogie. Gdybym został, na pewno grałbym w Gambrinus Lidze. Z drugiej strony, w takim przypadku pewnie nie poznałbym swojej cudownej żony i nie miałbym córki, więc niczego nie żałuję.

Język czeski udało się dobrze opanować?

- Nie miałem problemu, by się dogadać z kolegami, czy np. założyć konto w banku. Szczególnie pod koniec mojej przygody z tym zespołem, chodziłem do kina na filmy z czeskim dubbingiem i wszystko rozumiałem. Co ciekawe Czesi mieli większe trudności, żeby mnie zrozumieć, w przeciwieństwie do Słowaków.

I na koniec wracamy do bardziej bieżących spraw. Zobaczymy Cię na wiosnę w biało-czarnych barwach?

- Mam ważny kontrakt do czerwca i jestem piłkarzem "Pasów". Jeśli zgłosi się mocniejszy klub i dogada z zarządem, to na pewno się zastanowię się nad ofertą. Jestem ambitnym człowiekiem i mam aspiracje, by wrócić na salony Ekstraklasy i pokazać, że zasługuję na grę w elicie.

Źródło artykułu: