- Po zakończeniu tego spotkania miałem wywiad i spytano mnie, co czuję po meczu. Ja powiedziałem po prostu "uf" - przyznał kapitan poznańskiego Lecha, Hubert Wołąkiewicz. Ekipa z Wielkopolski była o krok od kolejnej dużej wpadki. Jak podkreśla środkowy obrońca Kolejorza, w głowie piłkarzy wicemistrza Polski były jeszcze wspomnienia starcia z Widzewem.
- Prowadziliśmy, ale mieliśmy w głowie to, co graliśmy w Łodzi. Tutaj było podobnie, bo pierwsze 15 minut drugiej połowy było słabe w naszym wykonaniu, przepiękny strzał z dystansu i był remis. Na szczęście wiara do końca i piękny strzał Mateusza dał nam te trzy punkty. Chwała mu za to - dodał.
Prowadząc po pierwszej połowie podopieczni Mariusza Rumaka zbyt szybko uwierzyli, że zrobili wystarczająco dużo, by dopisać do swojego dorobku kolejne trzy "oczka". - Wychodząc z szatni przed rozpoczęciem drugiej połowy rozmawiamy o tym, że trzeba pamiętać o tym, jak było na Widzewie. Każdy kiwnął głową, mieliśmy grać tak jakby było 0:0, a straciliśmy bramkę. Było ciężko, bo Podbeskidzie przyjechało tutaj po punkt i go broniło. Na szczęście strzeliliśmy gola, a o wyniku zadecydowały stałe fragmenty gry - stwierdził kapitan Lecha.
W ostatnich minutach to Podbeskidzie miało doskonałe szanse i było bliżej odniesienia zwycięstwa. - To była już końcówka. Chcieliśmy wygrać, strefy były wolne, dlatego było nieco więcej okazji. To nie jest takie proste, jak wygląda. Najważniejsze, że nie dopuściliśmy do straty drugiej bramki, z tego trzeba się cieszyć - powiedział Wołąkiewicz, który również ma duży udział w sukcesie swojej ekipy. To on otworzył wynik meczu strzałem z rzutu karnego. - Mam nadzieję, że dalszej części sezonu będą kolejne okazje - przyznał etatowy wykonawca "jedenastek" w Lechu.
W kolejnej serii gier na Inea Stadion przyjedzie były klub Wołąkiewicza, czyli gdańska Lechia. - Wydaje mi się, że będzie łatwiej, jednak do Poznania nikt nie przyjeżdża i nie gra ofensywnie. Wyjątkiem był Piast, który wyszedł nieco odważniej i dostał cztery bramki - zakończył lechita.