Flavio Paixao dwukrotnie "spalił", ale sędzia gry nie przerwał. "Nie przegraliśmy zasłużenie"

Górnik Zabrze bez punktów wrócił z wyjazdowej potyczki ze Śląskiem Wrocław. Pierwszą w tym sezonie porażkę zabrzańska drużyna poniosła w dość kontrowersyjnych okolicznościach.

Górnik Zabrze był liderem T-Mobile Ekstraklasy po szóstej serii gier, ale nie zdołał dobrej passy meczów bez porażki podtrzymać w meczu ze Śląskiem Wrocław. Katem drużyny Józefa Dankowskiego okazał się być Flavio Paixao, który dwukrotnie skierował piłkę do bramki strzeżonej przez Pavelsa Steinborsa.
[ad=rectangle]
Po końcowym gwizdku sędziego piłkarze śląskiej drużyny żałowali zmarnowanej szansy. - To nie Śląsk nas zaskoczył. To my sami siebie zaskoczyliśmy w pierwszej połowie, która była bardzo słaba w naszym wykonaniu. Po przerwie jakość naszej gry poprawiła się. Podobnie, jak organizacja gry. Stworzyliśmy sobie kilka dogodnych sytuacji, ale zabrakło wykończenia. Otwarliśmy się, dążyliśmy do strzelenia wyrównującej bramki i zostaliśmy skarceni drugim golem - ocenia Seweryn Gancarczyk, obrońca zabrzan.

W obozie Górnika dało się słyszeć głosy, że zabrzańskiemu zespołowi nie pomógł też arbiter główny zawodów, gdyż Paixao przy obu sytuacjach był na spalonym. Telewizyjne powtórki pokazują, że sugestie graczy Trójkolorowych były słuszne, ale ofsajd w obu przypadkach był minimalny i sędzia Daniel Stefański miał prawo się w tych sytuacjach pomylić.

Flavio Paixao w obu sytuacjach bramkowych nieco "spalił", ale arbiter gry nie przerwał
Flavio Paixao w obu sytuacjach bramkowych nieco "spalił", ale arbiter gry nie przerwał

O ile przy pierwszym golu zadecydowała stopa Portugalczyka, o tyle w drugim wypadku był on już bardziej wychylony i arbiter miał większe szanse pozycję spaloną napastnika WKS-u dostrzec i przerwać grę.

- To nie tak, że Śląsk nam pokazał, jak się piłkę kopie. Nie przegraliśmy tego meczu zasłużenie. Spotkanie ułożyło się tak, a nie inaczej. W pierwszej połowie nie wszystko układało się tak, jak powinno, ale po przerwie gra układała nam się już zdecydowanie lepiej. To nie był kubeł zimnej wody. Twardo stąpaliśmy po ziemi i wiedzieliśmy, że nie możemy pompować balonika - dodaje Rafał Kosznik, gracz drużyny z Roosevelta.

Źródło artykułu: