Doświadczony trener na brak ofert nie narzeka. Otrzymał m.in. propozycję prowadzenia kadry Tunezji.
Mateusz Święcicki (WP.PL): Franciszek Smuda stracił posadę, Henryk Kasperczak nie jest już związany umową z federacją Mali. W Polsce zaczęto spekulować, że to nie przypadek i poprowadzi Pan Wisłę po raz trzeci.
Henryk Kasperczak: Nic mi o tym nie wiadomo. Uczciwie mówię, że nikt nie kontaktował się ze mną w sprawie pracy w Krakowie. Nie ma tematu.
[ad=rectangle]
[b]
A jeśli Bogusław Cupiał zadzwoni?[/b]
- Wtedy będziemy mogli porozmawiać. Nie żyję w oderwaniu od rzeczywistości i wiem jaka jest obecna sytuacja finansowa Wisły. Trenowałem drużynę w zupełnie innym czasie. Dziś możemy mówić, że był to okres prosperity. Moje drugie podejście zakończyło się klęską, przegraliśmy mistrzostwo Polski w ostatniej minucie meczu z Cracovią, kiedy Mariusz Jop zdobył kuriozalną bramkę samobójczą. To była dla mnie trauma. Ale kibice pamiętają też piękny okres. Świetną grę w Pucharze UEFA, zwycięstwa nad Parmą i Schalke, mistrzostwa Polski.
Teraz nikt o zdrowych zmysłach w Krakowie nawet nie myśli o powtórzeniu tych sukcesów.
- Bo nie ma pieniędzy. A bez pieniędzy nie da się zrobić nic spektakularnego w futbolu. Mam mnóstwo szacunku do Wisły Kraków, ale niestety z bólem serca to przyznaję - dziś została już tylko wielka nazwa. Trzeba pogodzić się z tym faktem i zmienić wymagania. Oczekiwanie od tej drużyny sukcesów, mistrzostwa Polski, dobrej gry w Europie jest irracjonalne.
Podjąłby się pan pracy w takich warunkach?
- Nie mówmy o tym co by było gdyby. Na razie mam dwie oferty. Pierwsza dotyczy prowadzenia reprezentacji Tunezji, z którą występowałem na mistrzostwach świata we Francji w 1998 roku. Druga to propozycja ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, ale nie chcę wdawać się w szczegóły. W Polsce odczułem, że próbowano ze mnie zrobić już emeryta. Trenera, który już powinien sobie dać spokój. Dziwne więc, że pan dzwoni i pyta mnie o Wisłę.
Na Czarnym Lądzie nikt nie zagląda Panu w metrykę?
- W Afryce mam swoją markę, poza tym tutaj z szacunkiem podchodzi się do starszych trenerów. Nie traktuje się ich jako relikty z poprzedniej epoki. Przez ponad rok prowadziłem reprezentację Mali. Uważam, że było stać nas na więcej, choć nie przynieśliśmy wstydu na Pucharze Narodów Afryki. Mieliśmy pecha w meczach z Wybrzeżem Kości Słoniowej i Kamerunem, gdzie straciliśmy bramki w końcówkach. Tuż po turnieju otrzymałem propozycję przedłużenia kontraktu. Tyle, że sytuacja polityczna w tym kraju jest niepewna. Ostrzelano francuską ambasadę, zamieszki w miastach są coraz częstsze. Doszliśmy więc z federacją do porozumienia i zakończyliśmy współpracę.
Jak długo zamierza Pan jeszcze pracować?
- Dopóki będę sprawny fizycznie i intelektualnie. W lipcu kończę 69 lat. Oczywiście dziś już nie biorę czynnego udziału w treningach, nie biegam z zawodnikami, ale to naturalne. Jestem od podejmowania decyzji, dyrygowania, dobierania asystentów i planowania pracy. Mam gigantyczne doświadczenie, intuicję i za to mi się płaci. Z głową wszystko jest w porządku. Mózg pracuje na najwyższych obrotach. Na emeryturę się nie wybieram. To nie ta pora.
Rozmawiał: Mateusz Święcicki