Artur Wiśniewski: Historia lubi się powtarzać

Ta historia wydaje się nie mieć końca. Co roku trapią nas te same problemy, co roku musimy się za kogoś wstydzić. Tradycyjnie żaden polski klub nie wszedł do Ligi Mistrzów (Lech Poznań w Pucharze UEFA, mówiąc wprost, ratuje honor naszej piłki), a zawodnicy, którzy indywidualnie wyruszyli podbijać Zachód, wracają w niesławie. Przykład Frankowskiego i Matusiaka doskonale obrazuje, jak słabi – zwłaszcza mentalnie – są nasi grajkowie.

W tym artykule dowiesz się o:

Franek - łowca bramek, niegdyś ulubieniec kibiców krakowskiej Wisły, dziś obraz piłkarskiej nędzy i rozpaczy. Pod Wawelem w okresie 1998 - 2005 rozegrał 173 spotkania, zdobywając 115 bramek. Nieudane boje Wisły w eliminacjach Champions League poirytowały Frankowskiego do tego stopnia, że w wieku 30 lat postanowił spróbować raz jeszcze emigracji (nim przyszedł do Krakowa, grał we Francji i Japonii). W hiszpańskim Elche zdołał w 14 meczach zdobyć 9 bramek. Kolejna ładna statystyka Franka, ale niestety później solidnie nadszarpnięta. Rok 2006 to znów decyzja o zmianie klubu. Z ciepłego Półwyspu Iberyjskiego Frankowski wyruszył na deszczowe Wyspy Brytyjskie do angielskiego Wolverhampton. I to był początek końca wielkiej kariery piłkarza, który na starość chciał trochę dorobić. 16 spotkań bez gola to zbyt kiepski rezultat jak na piłkarza tego formatu. Powrót do Hiszpanii - do Teneryfy, był równie nieudany. 19 meczów i 3 gole... niejeden junior mógł tam z pewnością pochwalić się lepszym dorobkiem. Franek do Anglii nie miał już po co wracać. Gdy dostał propozycję z amerykańskiego Chicago Fire, długo się nie wahał. Podróż do Stanów Zjednoczonych? Ciekawa oferta dla prawie emerytowanego piłkarza, który dawno już zatracił swój strzelecki instynkt. Frankowski wsiadł w samolot i skosztował czegoś nowego. Ale i tam poległ - 2 bramki w 17 konfrontacjach to najlepszy obraz tego, co zostało z niegdyś popularnego i skutecznego w polu karnym rywali snajpera.

Jeszcze ciekawiej wygląda sytuacja Matusiaka, który w sierpniu bieżącego roku poinformował o odejściu na piłkarską emeryturę (decyzja lekko kontrowersyjna, biorąc pod uwagę wiek zawodnika - 26 lat). Chciałoby się powiedzieć: Polak potrafi. Słynny RadoMatu, nie tylko dobrze biegający po boisku, ale także potrafiący mądrze wypowiedzieć się do kamery, nagle dał się zaszczuć i z wysokiej drabiny runął na ziemię z wielkim hukiem. We włoskim Palermo na płytę wybiegł tylko trzy razy, zdobywając jednego gola. Nie chciano go na Półwyspie Apenińskim, wyruszył więc do Holandii, gdzie dostał drugą szansę na pokazanie umiejętności. Jedna bramka w 10 meczach nie przekonała jednak nikogo. Po Matusiaka zgłosiła się krakowska Wisła, która nie lubi wydawać pieniędzy na zawodników. Ale i tam Matugol tylko raz trafił do siatki. Stracił miejsce w kadrze, ale przede wszystkim stracił też cierpliwość, gdy krytyka spływała na niego zewsząd. Decyzja o zakończeniu kariery? Trochę pochopna. Bo po prawie półrocznej przerwie Matusiak postanowił wrócić do futbolu. Dla piłkarza tyle miesięcy absencji to wcale nie jest mało.

Dziś o Frankowskiego stara się Jagiellonia Białystok - przeciętniak naszej ekstraklasy. Klub, w którym Franek stawiał pierwsze kroki, może być klubem, w którym postawi ostatnie. O Matusiaka walczą m. in. Ruch Chorzów oraz łódzki Widzew. W Łodzi nasz młody emeryt już kiedyś grał - dwukrotnie reprezentował bowiem barwy ŁKS-u. Teraz, można powiedzieć, Matusiak na nowo rozpoczyna swoją karierę.

Celowo przytoczyłem powyżej historię obydwu zawodników. Trudno nie odnieść wrażenia, że gdzieś już słyszeliśmy podobne scenariusze i że pewne sytuacje lubią się powtarzać. Piłkarze szkoleni w Polsce etatowo wracają z nieudanych zagranicznych wojaży i takich przykładów można by podać więcej. Co jest tego przyczyną? Dlaczego tak się dzieje? Sądzę, że w największym stopniu nasi gracze nie są przystosowani mentalnie do takich podróży. Na wyjazdy do silniejszych klubów decydują się albo za wcześnie, albo za późno. Gdy zjawiają się w nowym środowisku, brak znajomości języka, brak dyscypliny i determinacji, automatycznie przekreślają ich szanse na zaistnienie. Odnosi się to nie tylko do dziedziny futbolu, ale także każdej innej sfery życia, choć w naszym piłkarstwie problem ten pojawia się nagminnie. Mało który zawodnik potrafi na dłużej dawać o sobie znać w pozytywnym znaczeniu tego słowa, jak chociażby Artur Wichniarek czy Jacek Krzynówek (choć i ten ostatnio miewa problemy w Bundeslidze i również myśli o powrocie do ekstraklasy).

Reżim treningowy w silnych zespołach europejskich wygląda zgoła inaczej niż naszym kraju. Polacy chowani w naszych klubach nie są przyzwyczajeni do ciężkiej fizycznej pracy. Najlepszym potwierdzeniem tych słów są występy naszych drużyn na arenie międzynarodowej. Nasi piłkarze na to co dzieje się na boisku reagują dwa razy wolniej od rywali, przegrywają pojedynki biegowe, nie wspominając już o walorach technicznych, których na tle nawet chorwackich czy ukraińskich drużyn po prostu nie mają. Dla lepszych zawodników, którzy potrafią wybić się w Polsce, trenowanie w zachodnim klubie i tak jest dość silnym zderzeniem z trudną rzeczywistością.

O ile brak umiejętności technicznych można usprawiedliwić kiepskim kompleksem treningowym, o tyle brak przygotowania fizycznego już niekoniecznie. Na ten temat też długo można by pisać, że w Polsce nie umie się szkolić zawodników pod kątem gry w Europie. Najlepszym bowiem wyznacznikiem jakości tego, co posiadamy, jest po prostu zestawienie z tym, co posiadają inni.

Komentarze (0)