Bayern potrzebuje cudu. Takiego jak ten sprzed 11 lat

Tylko jeden, jedyny raz w historii LM zespół, który przegrał pierwszy mecz różnicą trzech goli, odrobił stratę. Trener w podzięce za awans udał się na pieszą pielgrzymkę do Santiago de Compostela.

Michał Fabian
Michał Fabian

Przed wtorkowym rewanżem w półfinale Ligi Mistrzów niemieckie media są zgodne co do jednego. - Bayern Monachium potrzebuje cudu w drugim spotkaniu z Barceloną, by awansować do finału w Berlinie - to zdanie powtarza się w wielu artykułach.

Po przegranej 0:3 na Camp Nou, przeciwko tak znakomicie dysponowanej Barcelonie, drużyna Josepa Guardioli musi liczyć na "Wunder" (niem. "cud"). Teoretycznie - szanse na to są minimalne. Jak jednak pokazuje historia, już raz byliśmy świadkami takiego cudu.
Rewanż miał być formalnością

Paolo Maldini, Cafu, Andrea Pirlo, Clarence Seedorf, Kaka, Andrij Szewczenko, na ławce Carlo Ancelotti. To tylko kilka nazwisk z kadry zespołu, który w 2004 roku miał sięgnąć po puchar Ligi Mistrzów. AC Milan był obrońcą trofeum i faworytem rozgrywek.

W ćwierćfinale edycji 2003/04 mediolański zespół wylosował Deportivo La Coruna. Hiszpanie w poprzedniej rundzie wyeliminowali Juventus Turyn, co musiało być dla "Rossoneri" sygnałem ostrzegawczym. Do tego pierwszy mecz 1/4 finału - na San Siro - zaczął się niespodziewanie, od bramki Waltera Pandianiego dla Deportivo.

Milan pokazał siłę w końcówce pierwszej połowy, a zwłaszcza na początku drugiej - między 45. a 53. minutą trafił czterokrotnie (dwa razy Kaka, raz Szewczenko i Pirlo). Po 4:1 wydawało się, że emocji w dwumeczu już nie będzie. Tym bardziej, że we wspomnianej edycji LM "Rossoneri" nie stracili na wyjeździe ani jednego gola (w czterech spotkaniach).

Rewanż dla włoskiej ekipy miał być formalnością. Milan uważany był za mistrza gry obronnej, a do składu powracał po wyleczeniu kontuzji Alessandro Nesta (w pierwszym meczu Paolo Maldiniemu towarzyszył Alessandro Costacurta). Nikt nie brał pod uwagę tego, że Deportivo może odrobić trzybramkową stratę. Przecież nikomu wcześniej to się w Lidze Mistrzów nie udało.

"W piłce zawsze jest nadzieja"

U Hiszpanów przed zaplanowanym na 7 kwietnia 2004 r. rewanżem tliła się nadzieja. Trener Javier Irureta mówił o "milagro", czyli o cudzie. - To bardzo trudne i skomplikowane zadanie. Jednak w futbolu często zdarzają się cuda, rzeczy, których nikt racjonalnie myślący się nie spodziewa. Milan to jeden z najlepszych zespołów świata, wygrał pierwszy mecz różnicą trzech goli, ale w piłce zawsze jest nadzieja dla tych, którzy są zdeterminowani. A moi piłkarze będą bardzo zdeterminowani - mówił Irureta.

Pewnie po tych słowach goście z Mediolanu tylko się uśmiechnęli. - Nie bierzemy pod uwagę porażki - twierdził Carlo Ancelotti. Jednak krótko po pierwszym gwizdku szwajcarskiego sędziego Ursa Meiera mina Włochom nieco zrzedła. Już w 5. minucie płaskim uderzeniem Didę pokonał Walter Pandiani.

- Liczę na szybką bramkę, która sprawi, że rywale będą nerwowi, a my dostaniemy dodatkowe wsparcie - mówił przed potyczką na Estadio Riazor zawodnik "Depor" Albert Luque. Wszystko się sprawdziło. Gol na 1:0 sprawił, że gospodarze złapali wiatr w żagle, a goście zaczęli popełniać proste, wręcz juniorskie błędy.

Dida zaliczył "pusty przelot" po dośrodkowaniu, które na bramkę zamienił Juan Carlos Valeron. A w 44. minucie wspomniany Luque - po nieudanym przyjęciu piłki przez Nestę - huknął pod poprzeczkę. Brazylijski bramkarz Milanu nawet się nie ruszył.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×