W poniedziałek minęły dokładnie cztery lata od meczu Wisły Kraków z APOEL-em Nikozja w eliminacjach Champions League. W drugiej połowie ówczesny mistrz Polski przeprowadził kontrę, Patryk Małecki dostał piłkę na prawym skrzydle, wpadł w pole karne, nawinął obrońcę i huknął nie do obrony. Kibice zakrzyknęli wówczas w stronę selekcjonera: Smuda! Co? Małecki!
Sam tak krzyczałem. "Mały", pomimo wszystkich swoich boiskowych niedoskonałości, był wtedy wielki. Owszem, zawsze na murawie przypominał jeźdźca bez głowy. Takiego piłkarza, który sam okiwa się na śmierć, albo z piłką wybiegnie poza boisko, a kolegi nie dojrzy. To było irytujące. Jednak miał też wtedy szybkość, dynamikę, drybling. I charakter, boiskową bezczelność, która często rekompensowała brak umiejętności. Nie odpuszczał nikomu, walczył za dwóch. Komuś takiemu chciało się kibicować. Wydawało się, że jest idealny do reprezentacji. Wydawało się, że bezkompromisowy "zły chłopiec" z Suwałk może nawet zawojować Europę…
Zamiast tego z czasem zaczął wojować niemal ze wszystkimi dokoła. Gwiżdżących na niego kibiców z Reymonta wysyłał na kiełbaski do Cracovii. To jeden z jego wyskoków w czasach Wisły. Tylko będąc w Pogoni zdążył już kibicom Białej Gwiazdy zaprezentować gest Kozakiewicza, nabluzgać sędziemu w rezerwach i w trakcie meczu z Ruchem wystraszyć Hernaniego potężnym kopem w ławkę rezerwowych.
[ad=rectangle]
Dopóki Małecki porządnie grał w piłkę, jego kolejne głupie zachowania ginęły w potoku pozytywnych wiadomości. Z czasem jednak dobrego futbolu zaczęło brakować, ale krnąbrny charakter pozostał.
W poniedziałek 27-letni Małecki strzelił gola w meczu z Podbeskidziem. To była jego pierwsza ligowa bramka od dwóch lat, kiedy jeszcze w barwach Wisły trafił w meczu z Jagiellonią. I naprawdę świetny występ. Taki nawiązujący do prawie zapomnianych już, dobrych czasów. To kolejny promyk nadziei, że może jeszcze nie wszystko stracone? Za granicą już raczej tak. Pokazał to półroczny pobyt w przeciętnym Eskisehirsporze, gdzie Turcy postawili go do pionu. A on sam chyba zobaczył, że nie jest aż takim kozakiem, za jakiego być może się uważał. Ma jednak Małecki ciągle wszelkie predyspozycje do tego, aby błyszczeć na polskich boiskach.
Dariusz Wdowczyk zdradził w rozmowie z nami, że gdy prowadził go w Szczecinie, powiedział mu: "Jeśli nie Pogoń, to kto?" Portowcy to chyba ostatnia szansa piłkarza na realną odbudowę formy i poważne zaistnienie w Ekstraklasie.
W Szczecinie 27-latek dostał prawdziwą szansę i wsparcie. Grał, nawet gdy był w słabszej dyspozycji. Były trener Pogoni powiedział również, że Małecki to piłkarz, który nie potrzebuje trenera-kata. Raczej osoby, która z nim szczerze porozmawia, wysłucha żali i na końcu przytuli.
Cierpliwość - to jest klucz, którym Małecki może otworzyć sobie drzwi do powrotu. Będzie ciężko, bowiem były wiślak jest wielkim nerwusem i szybko się irytuje, gdy coś mu nie wychodzi. To też jednak przejaw wielkiej ambicji. Nie można winić człowieka, że jest ambitny. Czesław Michniewicz opowiada teraz, że Małeckiego musi hamować na treningach, tak bardzo jego podopieczny chce wrócić do dawnej dyspozycji. Najważniejsze więc, że jeszcze Małeckiemu zależy.
Jacek Stańczyk