We Frankfurcie już kiedyś graliśmy z Niemcami. 41 lat temu, w piłkę wodną
Kiedyś Stadion Leśny, teraz Commerzbank-Arena po raz trzeci będzie gościł polskich piłkarzy. W historii światowego futbolu szczególnie mocno zapisał się mecz z MŚ 1974 roku.
Podczas mistrzostw świata 1974 polska reprezentacja prezentowała styl gry nieosiągalny dla innych zespołów. Futbol ofensywny, szybki, wykorzystujący skrzydła, oparty na nienagannej technice poszczególnych zawodników. - Wśród kibiców, którzy przyjechali na mundial, szybko rozeszła się informacja, że na meczach Biało-Czerwonych nie można się nudzić. Wejściówki na nasze spotkania biły rekordy popularności - wspominał Jacek Gmoch, asystent Kazimierza Górskiego.
Piłka XXI wieku przegrała jednak z deszczem. Ze ścianą deszczu.
Wylewali wodę z butów
"Czarny koń" MŚ - fachowcy szybko tak nazwali naszą kadrę - w półfinale spotkał się z gospodarzami turnieju. Teoretycznie faworytami byli zawodnicy Republiki Federalnej Niemiec. Trzecia ekipa świata z poprzednich MŚ obawiała się jednak Biało-Czerwonych, którzy grali na niespotykanym luzie. - Niemcy bali się tego meczu. My sobie na korytarzu żartowaliśmy, opowiadaliśmy kawały, oni stali smutni - Zygmunt Kalinowski mówił w książce "Mundial'74. Dogrywka", autorstwa Karoliny Apiecionek.
Piłkarze nie zdawali sobie tak naprawdę sprawy, co się działo nad Waldstadionem. A tam woda lała się strumieniami. To był dopiero początek problemów. Na chwilę wyszło słońce, jednak deszcz zaatakował ze zdwojoną siłą, tuż przed meczem, podczas rozgrzewki. - Była przepiękna, cudowna pogoda. Świeciło pełne słońce. Wyszliśmy z Gmochem na rozgrzewkę w krótkich rękawkach i nagle napłynęły czarne chmury. W kilka sekund zrobiła się ulewa. To było nie do przewidzenia. Uciekliśmy do szatni - przyznał współpracownik Górskiego, Andrzej Strejlau.
- Jak pierdyknęło, to uciekaliśmy aż się kurzyło - śmiał się Jan Tomaszewski.
- Podjechaliśmy pod obiekt przed meczem i od drzwi stadionu dzieliło nas zaledwie 20 metrów. W kilka sekund udało nam się przebiec ten odcinek, ale to wystarczyło, abyśmy wylewali wodę z butów - pisali wysłannicy "Frankfurter Allgemeine Zeitung".
Kilka łopat, taczek - syzyfowa praca
Co ciekawe, Waldstadion to obecny Commerzbank-Arena (od lipca 2005 nosi taką nazwę) i dokładnie na tym samym obiekcie zagramy 4 września o punkty w eliminacjach do Euro 2016. Z tym że teraz ten niemiecki stadion słynie z charakterystycznego, rozsuwanego dachu. 41 lat temu takiego cuda nie było.
- Próby usunięcia wody spełzły na niczym, bo deszcz ciągle padał (...) Boisko we Frankfurcie zamieniło się w bajoro. Dziś w takich warunkach mecz nie mógłby się odbyć - pisał w artykule "11 mercedesów" na łamach "Rzeczpospolitej" Stefan Szczepłek.
Rozpoczęcie meczu zaplanowano na godzinę 17. Sędzia nakazał jednak organizatorom poprawę warunków. Na murawie pojawiły się dwa walce do zbierania wody, kilka łopat, taczek, grupa porządkowych. Rozpoczęła się syzyfowa praca, zupełnie niepotrzebna. 65 tysięcy widzów obserwowało, jak kilkunastu pracowników próbuje walczyć z żywiołem.
- Pogoda lekko się poprawia, jeżeli dobrze działa tutaj drenaż, a wszyscy mnie zapewniają, że działa, to za pół godziny powinno być już ok - to fragment podsłuchanej rozmowy austriackiego sędziego Ericha Linemayra z jednym z oficjeli FIFA.