Oglądając piątkowy mecz reprezentacji Polski z trybun stadionu we Frankfurcie byłem (i jestem nadal!) pod wrażeniem potęgi niemieckiego futbolu. I to potęgi nie tylko sportowej, ale też organizacyjnej i mentalnej. Dopiero to wszystko jako całość składa się na krótkie, ale mocne określenie "Die Mannschaft".
Tak Niemcy nazywają reprezentację. Niestety, polskie tłumaczenie: "drużyna" w ogóle nie oddaje potęgi tego, ile to określenie znaczy u naszych zachodnich sąsiadów. "Die Mannschaft" - to siła, potęga, moc. Z bliska funkcjonowanie tej machiny futbolu naprawdę robi wrażenie.
Przed meczem Kamil Glik pytany o presję przed tym spotkaniem powiedział: - Niech się o to Niemcy martwią.
Nasz obrońca zasugerował, że tym razem ciśnienie jest po ich stronie. Kamil miał rację i jednocześnie... jej nie miał.
Miał, bo to rzeczywiście gospodarze tym razem byli na "musiku", i nie miał, bo Niemcy - jak mało kto - doskonale radzą sobie z presją. Są do niej przyzwyczajeni dzięki wysokiej kulturze pracy, dobrej organizacji, nieustannemu stawianiu czoła wysokim wymaganiom. I mentalności.
Mały obrazek z meczu we Frankfurcie, który tę mentalność dobrze ilustruje.
Była 16. minuta spotkania. Niemcy prowadzili już 1:0 po golu Thomasa Muellera, a Polacy właśnie wyprowadzali lewym skrzydłem jedną ze swoich kontr. Schweinsteiger źle zagrał, piłkę przejął Grosicki i ruszył na niemieckiego pomocnika, za którym nie było już nikogo poza bramkarzem. Ruszył piekielnie szybko, jak to Grosik. Wtedy na pomoc Schweinsteigerowi wystartował Mueller, ale miał do Polaka dużą stratę. Pochylił jednak głowę i ruszył w beznadziejną - jak można było pomyśleć - pogoń. Ale dla Muellera "beznadziejne" nie istnieje.
Gdy "Grosik" już Schweinsteigera ograł, nagle przed Polakiem wyrósł Mueller i odebrał mu piłkę. Przebiegł z wywieszonym jak pies językiem ze 60 metrów morderczym sprintem. To było i-m-p-o-n-u-j-ą-c-e! I to podwójnie: raz, że jest tak doskonale sprintersko przygotowany, a dwa, że w ogóle ruszył w tę defensywną misję. To zasługa mentalności.
Przecież ten facet przed kilkoma minutami strzelił gola. Mógł na moment "przysnąć", zdekoncentrować się, uznać, że ma prawo do chwili odpoczynku, albo – tak po ludzku – że przecież jest skrzydłowym, który jest rozliczany głównie z tego, co zrobi w ataku. I że nikt do niego nie będzie miał pretensji, jeśli w tej akcji nie wróci za Grosickim. Miał naprawdę daleko. A przecież chodzi o zawodnika "najedzonego" sukcesami, z pozycją, renomą i marką. Takiego, który nic nie musi. A może właśnie ma tę pozycję, renomę i markę, bo ma taką mentalność. Mentalność zwycięzców.
Sukces rodzi się w głowie. Jeśli chcesz przekonać świat, że jesteś bardzo dobry, zacznij od przekonania o tym siebie. Jeśli ty uwierzysz, może uwierzą także inni. To dobra nauka dla wszystkich, także dla Biało-Czerwonych. Zespół Adama Nawałki ma wszelkie dane ku temu, żeby zasłużyć na miano polskiego "Die Mannschaft".
Jest na początku tej drogi. Drogi, która zaczyna się od budowania mentalności zwycięzców. Nawałce już udała się ważna rzecz: przekonał piłkarzy, że razem mogą góry przenosić. Mało tego! Przekonał do tego także nas, kibiców. Wierzymy w ten zespół, ale nie w sposób dyżurny, tak jak kibic wierzy zawsze, czyli sercem. Wiara akurat w tę drużynę ma podstawy racjonalne. Doczekaliśmy się reprezentacji pozytywnie przewidywalnej.
Jeśli reprezentacja ma się dalej rozwijać, to podstawą jest mentalność, która nie pozwoli osiąść na laurach, nie pozwoli zadowolić się byle czym. Która każe ambitnie biec z językiem na wierzchu przez pół boiska. To jest ta mentalność, którą właśnie pokazał Mueller.
Liderzy naszej reprezentacji: Lewandowski, Krychowiak, Glik taką właśnie mentalność mają. Po meczu z Niemcami mówili wprost, że są źli. I rzeczywiście byli. Czuli, że coś im uciekło, choć cały naród i tak - za ambitną postawę - ich rozgrzeszył.
Nie zadowalali się poklepywaniem po plecach, pocieszaniem i głupią piosenką: "Polacy nic się nie stało". Nawet jeśli rzeczywiście przegrana we Frankfurcie nie ma, na razie, żadnych konsekwencji.
Przeżyliśmy już kilka kolejnych reprezentacji Polski, co do których zawsze mieliśmy nadzieje, które miały potencjał, a ich piłkarze wydawali się nam wybitni. A jednak zawsze kończyło się tak samo - rozczarowaniem.
Liderzy kadry Adama Nawałki mają nie tylko potencjał. Mają też gen zwycięzców. I cholernie miło to napisać akurat po przegranym meczu.