WP Sportowefakty: Niełatwo chyba odmienić oblicze zespołu, kiedy trzeba to robić w hotelu.
Leszek Ojrzyński:
Przed pierwszym meczem miałem wybór. Mogłem zacząć w środku tygodnia albo od poniedziałku. Wolałem spojrzeć w oczy piłkarzy jak najszybciej. Wziąłem niektórych na pogaduchy zaraz po rozruchu. Nic to nie dało. Z Termaliką przegraliśmy 0:3.
Głaskał pan czy przeprowadzał męskie rozmowy?
- Analizowałem. Byłem ciekawy, jak piłkarze odbierają sytuację. Byli dobici po odpadnięciu z Pucharu Polski (Zagłębie Sosnowiec pokonało Górnika 3:1 - przyp. red). Chciałem więc jakoś ich podbudować, ale wyszło tak, że potem już w siódmej minucie Zagłębie Lubin strzeliło nam bramkę. Demony wróciły. Druga połowa musiała być lepsza.
Szybko zdiagnozował pan chorobę Górnika? W przerwie meczu z Zagłębiem Lubin potrzebne były chyba elektrowstrząsy.
- Zdiagnozowałem, ale zostawię to dla siebie. Nie przesadzajmy też z tym potrząsaniem szatnią. Po prostu wyszliśmy na drugą połowę, żeby odmienić losy spotkania. Udało się, choć nie w pełni. Mogliśmy wygrać.
Na początku pana pracy w Górniku przeczytałem, że skoro Ojrzyński jest w Zabrzu, to zaraz pójdą tam Maciej Korzym i Michał Janota.
- Ktoś musiał nieźle strzelić, bo Janota miał ze mną w Koronie Kielce bardzo ciężko. Jeśli chodzi o Korzyma - zgadzam się. Do Podbeskidzia też go wziąłem. Teraz szukaliśmy zawodników, którzy byli albo niechciani w swoich klubach, albo zupełnie bezrobotni. Robiliśmy transfery na własną kieszeń. Cel wydawał się prosty: zwiększyć rywalizację. Kilku graczy leczyło kontuzje albo byli zaraz po. Nowi ludzie weszli błyskawicznie, a od tamtego czasu Górnik nie przegrał. Może nie zawsze byli w dobrej dyspozycji, ale umiejętnościami i hartem ducha dołożyli cegiełkę do zbierania punktów.
Mówi pan o graczach, którzy mają coś do udowodnienia. Gniew może być dobrym paliwem.
- Sytuacja determinuje podejście. Drużyna, którą prowadzę, była kiedyś w ósemce. Ale zostawmy to. Mamy inne rozdanie i musimy walczyć jak z Zagłębiem Lubin czy Cracovią.
Kontuzje były poważnym problemem?
- Choćby Mariusz Przybylski - zdrowy ocierał się o reprezentację. Podobnie sytuacja wygląda z Robertem Jeżem, który daje nam bardzo dużo. Roman Gergel, też dobry zawodnik, ciągle z czymś walczy.
Niejednokrotnie podkreślał pan, że lubi pracę w trudnych warunkach.
- Masochistą nie jestem. Pracuję tam, gdzie mnie chcą. Tu też są problemy.
Sytuacja organizacyjno-sportowa w Górniku Zabrze nie jest najlepsza spośród wszystkich zespołów w Ekstraklasie, które pan prowadził?
- Na początku w Kielcach bywało lepiej. Ale tam wszystko ciągle się zmieniało. Tutaj cieszy mnie, że mam boisko do treningu. Jest też szatnia, a w Podbeskidziu Bielsko-Biała musiałem jeździć po okolicy. Podobno teraz wygląda to dobrze, bo boisko w Dankowicach zostało doprowadzone do stanu używalności. Chociaż też bym zaczekał, bo ciągle mamy lato. Tam problemy zaczynały się późną jesienią i trwały aż do kwietnia.
[b]A dlaczego po tak dobrej połówce z Zagłębiem przyszło tak słabe spotkanie z Cracovią? Pasy miały mnóstwo sytuacji. Obrońcy nie doskakiwali do przeciwników.
[/b]- To są nasze błędy. Pracujemy nad tym, żeby rywale nie oddawali strzałów tak łatwo. Brakuje właśnie doskakiwania, szwankuje bliskie krycie. Zawodnik nie może być sam i mieć tyle czasu na uderzenie. Proszę jednak zwrócić uwagę na pogodę. Podczas tamtego spotkania było ponad 30 stopni w cieniu. Mamy drużynę wiekową. Przy takich warunkach organizm 32-latka jest zdecydowanie mniej wydolny niż organizm 25-latka. Wszystko wyglądało fajnie przez pół godziny. Potem było coraz gorzej. A w podobnych warunkach graliśmy z Termaliką. Żałowałem, że można zrobić tylko trzy zmiany.
Przerwa reprezentacyjna była dla was błogosławieństwem?
- Mogliśmy się lepiej poznać, trochę potrenować. Jesteśmy mądrzejsi, jeśli chodzi o wiedzę na temat aktualnego stanu. A musimy być twardzi. Przed nami derby, zaraz potem Śląsk Wrocław, Lech Poznań, Legia Warszawa i Lechia Gdańsk, która musi się odbić od dna, a skład ma na mistrzostwo Polski. Mam nadzieję, że drużyna już załapała, jak to ma wyglądać.
To znaczy?
- Mamy przede wszystkim grać w piłkę. Poziom techniczny jest bardzo wysoki. Jeżeli wszyscy będą zdrowi, może to fajnie wyglądać. Z drugiej strony - odkąd tu przyszedłem, zdobyliśmy trzy bramki po stałych fragmentach.
Czyli Górnik nie będzie grał jak Podbeskidzie? Długa piłka, jakiś rzut rożny.
- Piłka jest okrągła, a nie długa. Szkoda, że ludzie nie mówili o "ladze", kiedy zajmowaliśmy piąte miejsce. Wtedy wszyscy podkreślali mądrą grę i dyscyplinę. Przy ogromnych babolach w defensywie, na koniec mieliśmy jeszcze szansę, by być w ósemce. To było mistrzostwo świata! A z taktyką jest tak, że często nie da się grać pięknie. Łatkę za to przykleić można zawsze.
A chciałby pan, żeby Górnik miał podobną opinię?
- Nie. Podbeskidzie samo sobie strzeliło 13 bramek. Te wpadki kosztowały nas bardzo dużo punktów. Natomiast przy tym wszystkim warto byłoby pamiętać, że dwukrotnie pokonaliśmy Legię Warszawa.
W kadrze ma pan około 30 zawodników. Jest z czego wybierać.
- Zależy, jakbyśmy ich liczyli. Niektórych nie widziałem jeszcze na boisku. Są też osoby, które trafiły tutaj zbyt szybko. Na bycie w szatni Górnika trzeba sobie zasłużyć. Mamy rezerwy w trzeciej lidze. Jeżeli ktoś będzie się tam wyróżniał, to dlaczego miałby nie przebierać się z pierwszym zespołem? Kadra będzie się zmieniała.
Rotacja nie zaszkodzi?
- Na razie jej nie ma. Ale jeśli już będzie – to między 25., 26. albo 27. zawodnikiem a kimś z drugiej drużyny.
Trenerzy mawiają, że o rezerwowych należy troszczyć się bardziej. Jeśli tak - pan musi otoczyć specjalną opieką około 20 osób.
- Jedno z moich mott brzmi: "Trener jest tak dobry jak jego ostatni zawodnik". Ale szatnia to nie przechowalnia. Odpowiedni poziom być musi. Ci zawodnicy pokonali w Podbeskidziu trzy przeszkody ekstraklasowe i doszli do półfinału Pucharu Polski. Może przyjść chwila, że będą najważniejszymi ludźmi.
Z Ruchem Chorzów zobaczymy już Górnika Leszka Ojrzyńskiego?
- Chciałbym. Punkty dopisujecie na moje konto. A te derby są szczególne. Być może najważniejsze w Polsce. Ściany będą pomagać gospodarzom. Dla nas to trudny egzamin. Sam jestem ciekaw, jak go zdamy. Zamierzamy wygrać - tego się od nas wymaga.
Zwycięstwo byłoby wielkim przełamaniem.
- Najpierw trzeba na to zapracować, choć nie ukrywam, że by się przydało.
Głowy są wciąż pospuszczane?
- Wydaje mi się, że nie. Wiemy, jak dużo meczów przed nami. Zwycięstwo z Ruchem byłby zastrzykiem energii.
Pokonania Wisłoki Dębica 6:1 by pan tym nie nazwał?
- Nie. W ogóle nie traktowałbym tego spotkania tak poważnie. Dzień wcześniej byliśmy na wyprawie w górach, co dla piłkarzy jest nowością. Fajnie, że strzeliliśmy tyle goli. Ale chodziło o wykonanie pewnych założeń na dużym zmęczeniu. Chcieliśmy po prostu wybiegać ten mecz. Część chłopców grała też w rezerwach Wielkie Derby Śląska. Wygrali 4:1. Obyśmy i my dotrzymali kroku.
Rozmawiał Mateusz Karoń