We wtorek znów zatrzęsła się ziemia, a Polak dokonał rzeczy przekraczającej ludzkie wyobrażenia. Zakpił sobie nawet z czasu, w którym zmiażdżył wicemistrza Niemiec. To potwór, a my mamy wielkie szczęście, że żyjemy w jego erze. Nie ma co owijać w bawełnę. "Lewy" jest już legendą. Jego wejście na boisko w drugiej połowie meczu z Wolfsburgiem było jak inwazja cyborga z innej galaktyki. Włosi, by oddać moc takich ludzi, mawiają o nich "Un mostro" (potwór). Fenomen Polaka polega na niejednorazowej przemianie w monstrum. On to powtarza, wyznaczając kolejne, wydawać by się mogło nieprzekraczalne granice. A później spektakularnie je przełamuje i zmusza do postawienia pytania: gdzie jest granica? Przy absolutnym szaleństwie wokół Lewandowskiego po wielkim show w Monachium, nie zapominajmy, że już wcześniej zawładnął naszymi sercami. Najpierw po hat-tricku w Berlinie, a później historycznej nocy w Dortmundzie, kiedy zdemolował Real Madryt. Do skrajnej euforii brakuje tylko historycznego występu w reprezentacji Polski. Meczu, który będzie dla niego tym czym Belgia dla Zbigniewa Bońka czy Brazylia dla Grzegorza Laty.
Zadziwiające jest to, że Lewandowski dokonuje wielkich rzeczy bez histerycznego celebrowania. Cezary Kucharski opowiadał mi kiedyś, że skauci zagranicznych klubów zwracają uwagę na najmniejsze detale, nawet to czy piłkarz przesadnie cieszy się z gola. Kiedy "Lewy" debiutował w Lechu Poznań i zdobył fantastyczną bramkę piętą, przyjął to ze spokojem. Zachował się tak, jakby wykonał swoje rutynowe obowiązki. Nie był ani przesadnie skąpy w okazywaniu emocji, ani nie zwariował ze szczęścia. Kiedyś zapytano Mario Balotelliego dlaczego nie cieszy się z bramek. Włoch odpowiedział: a z czego tu się cieszyć? To moja praca. Czy listonosz dostarczając list do domu skacze z radości? - pytał poirytowany. Lewandowski nie popada w skrajności. We wtorek reagował naturalnie. Ani przesadnie, ani beznamiętnie. Celebrował historyczny wyczyn z klasą charakterystyczną dla wybitnego piłkarza.
Robert to największy ambasador Polski na świecie, gigantyczny powód do dumy dla nas wszystkich. Unikat. Jens Lehmann powiedział mi po meczu z Niemcami we Frankfurcie, że znajduje się w trójce najlepszych napastników na świecie. Gennaro Gattuso zapytany o klasę Polaka, zareagował w charakterystyczny dla siebie sposób: un mostro. Franco Baresi, wybitny niegdyś obrońca, zaryzykował stwierdzenie, że to piłkarz, o jakim Włosi mogą tylko pomarzyć, napastnik niemal idealny. To ocena człowieka, który w duecie z Paolo Maldinim rozegrał 196 meczów, a Milan stracił wtedy ledwie 29 goli. W 1999 roku kibice rossonerich wybrali go najlepszym piłkarzem w historii klubu, a dziś funkcjonuje jako archetyp obrońcy doskonałego. Diego Maradona powiedział: był najtrudniejszym przeciwnikiem z jakim się mierzyłem.
Czego potrzebuje Robert Lewandowski do pełni szczęścia? Pucharu Ligi Mistrzów. Bez tytułów w Europie nie będzie piłkarzem spełnionym, nie wkroczy do wyselekcjonowanej grupy najwybitniejszych napastników w dziejach. Oczywiście są tacy gracze, którzy nigdy po to magiczne trofeum nie sięgnęli (np. Zlatan Ibrahimović czy Ronaldo Luis Nazario de Lima), ale oni odnosili sukcesy gdzie indziej. Brazylijczyk był dwukrotnym mistrzem świata, zdobywcą Pucharu Zdobywców Pucharów i Pucharu UEFA. Szwed został postacią kultową ze względu na fenomenalne bramki i mistrzostwa krajów, w których grał. Choć oczywiście wielokrotnie zaklinał rzeczywistość i mówił, że jego kariera bez Pucharu Europy i tak jest wspaniała. To wierutna bzdura, bo wszyscy, którzy go dobrze znają, twierdzą, że nienawidzi przegrywać. A w Champions League jest od tego specjalistą.
Lewandowski to człowiek witruwiański z rysunku Leonardo da Vinci. W zeszłym tygodniu dziennikarze La Gazzetty dello Sport zamiast Witruwiusza umieścili postać Gianluigiego Buffona. Stwierdzili, że to bramkarz doskonały. Jeśli mielibyśmy wybrać polskiego piłkarza, który byłby ucieleśnieniem ideału i wzorem wszelkich proporcji anatomicznych i sportowych, byłby nim bez wątpienia Robert Lewandowski. Potwór, który we wtorek wyznaczył kolejną nieprzekraczalną granicę. Do czasu, aż znowu w spektakularny sposób ją złamie i wyznaczy nową.
Mateusz Święcicki
#dziejesiewsporcie: syn Simeone znów strzela
Lewandowski jeszcze niczego nie udowodnił dwa mecze to trochę mało !!!!
( poprzedni z Realem) A co w reprezentacji ma Czytaj całość
Jezyk POLSKI jest tak bogaty i piekny a Mateusz Swiecicki ma tak biedny slownik,
na okreslenie przepieknego , rzadko spotykanego OSIAGNICIA rodakow .Glupca nic tak nie BOLI jak madrosc , a lenia nic tak nie DRAZNI jak cudza pracowitosc ! ! ! Dalej do przodu, "Damy Rady" Panie Robercie. Czytaj całość