Trzy przykazania dla Lecha na mecz w Bazylei

Niedosyt i żal towarzyszyły piłkarzom Lecha po meczach z FC Basel w eliminacjach Ligi Mistrzów. Co muszą poprawić, by w trzecim tegorocznym starciu z mistrzem Szwajcarii pierwszy raz uniknąć porażki?

W tym artykule dowiesz się o:

Na przełomie lipca i sierpnia oba zespoły walczyły o Champions League, ale już w pierwszej potyczce w stolicy Wielkopolski - zakończonej przegraną 1:3 - szanse ekipy Macieja Skorży zmalały do minimum. W rewanżu wypadła ona wprawdzie solidniej, lecz była nieskuteczna i poległa 0:1.

Bez przesadnego respektu

By w czwartek nie przeżyć powtórki, Lech musi zasadniczo poprawić kilka elementów. Pierwszy to nastawienie mentalne. Każdy kto obserwował pierwsze starcie obu ekip w Poznaniu, pamięta zapewne niemrawy początek w wykonaniu mistrza Polski, który się wystraszył i oddał inicjatywę rywalom, mimo że ci wcale nie kwapili się to do falowych ataków.

Późniejsze fragmenty tego spotkania, a także cały rewanż pokazały, że odważniejsza postawa wcale nie wiąże się z nadmiernym ryzykiem, a może przynieść dużo dobrego, bo gdy Kolejorz atakował, to nie miał problemów ze stwarzaniem sytuacji. Gole po nich nie padały, ale z innych przyczyn.

Lepsza skuteczność

- Byliśmy w stanie przeciwstawić się Szwajcarom i mecz wcale nie musiał tak wyglądać - mówił po potyczce w Poznaniu Marcin Kamiński. - Na boisku czuło się, że FC Basel jest do ogrania - wtórował mu Dariusz Formella. Te słowa nie mogły dziwić. Poznaniacy rozpamiętywali zmarnowane sytuacje, mając pełną świadomość, że przy lepszej skuteczności narobiliby Szwajcarom zdecydowanie więcej problemów.

Część kibiców Kolejorza do dziś wspomina spektakularne pudło Denisa Thomalli w 17. minucie, który po szybkim kontrataku - mając przed sobą tylko Tomasa Vaclika - posłał piłkę obok słupka.

Niemiec od dłuższego czasu jest bardzo krytykowany, ale właśnie wtedy zawiódł najbardziej. Wielu obserwatorów do dziś zastanawia się, jak potoczyłby się cały dwumecz, gdyby wówczas - przy stanie 0:0 - 23-latek trafił do siatki.

Jeszcze większą indolencję poznaniacy zaprezentowali w rewanżu. FC Basel nie forsowało tempa, zaś mistrz Polski zagrał bardzo ambitnie, stwarzając kilka doskonałych sytuacji, lecz znów rażąc nieskutecznością. I po raz kolejny zapłacił za to wysoką cenę, bo w doliczonym czasie gola na 1:0 strzelił Birkir Bjarnason.

Koncentracja

Wyświechtana piłkarska prawda mówi, że gdy przeciwnik jest silniejszy, a sytuacji strzeleckich nie ma zbyt wiele, to koncentracja i unikanie prostych błędów zyskują kluczowe znaczenie. Tego we wspomnianym dwumeczu także Lechowi zabrakło.

W pierwszym starciu Szwajcarzy objęli prowadzenie po rzucie rożnym, a gola na 1:2 strzelili po koszmarnej pomyłce lechitów. Tamas Kadar i Barry Douglas nie przecięli długiego podania Marka Suchego, w efekcie Marc Janko nie miał żadnych problemów z pokonaniem Jasmina Buricia.

Jeśli dołożymy do tego fakt, że w doliczonym czasie rewanżu gola strzelił zupełnie odpuszczony przez defensywę mistrza Polski Bjarnason, to okaże się, że trzy z czterech trafień mistrza Szwajcarii miały miejsce po kardynalnych błędach. Nic zatem dziwnego, że niedosyt był głównym uczuciem, jakie towarzyszyło poznaniakom po odpadnięciu z walki o Ligę Mistrzów.

- Jestem optymistą i patrzę do przodu. Myślę, że dwumecz z FC Basel będzie procentował w Lidze Europy - mówił na początku sierpnia trener Maciej Skorża. Wypada mu tylko życzyć, by te słowa okazały się prawdą.

Szymon Mierzyński

Komentarze (0)