Bartłomiej Pawłowski dla WP SportoweFakty: Krytyka mnie wkurza

- Często coś mi nie wychodziło i czytałem o sobie, że gram słabo, bo jestem taki czy owaki. Mógłbym wtedy zapytać, co to ma wspólnego z piłką nożną - mówi piłkarz Korony Kielce, Bartłomiej Pawłowski.

WP SportoweFakty: Był gol i nominacje do jedenastki kolejki. Znowu się kręci, znowu jest pan w poważnej piłce...
Bartłomiej Pawłowski:

Cały czas w niej byłem, ale nie pokazywałem swoich możliwości. Mam jednak ambicje. Pamiętam moment przyjścia do Korony Kielce i formę z tamtego okresu; wiem, gdzie jestem dziś. Zrobiłem postęp. Mam nadzieję, że w kolejnych spotkaniach będę wchodził na wyższy poziom. Za dwa miesiące powinno być lepiej.

Jest pan w stanie utrzymać aktualną dyspozycję?

- Mam jeszcze spore rezerwy, które spróbuję uwolnić w ciągu dwóch miesięcy.

W Kielcach poczuł pan, że "odżył"?

- Tak, bo gram regularnie. Piłkarz potrzebuje pewności siebie. Do jej zdobycia czasami niezbędne jest zaufanie trenera. Łatwiej wychodzić na boisko ze świadomością, że po trzech słabszych spotkaniach nie usiądziesz na ławce. Zaczynasz wtedy ryzykować coraz bardziej, a kiedy to ryzyko daje efekty - grasz z jeszcze większą swobodą. W Koronie ją mam.

Mówi się, że potrzebuje pan stabilizacji, bo niebawem skończy 23 lata i ma na liczniku dziewiąty klub w dorosłym futbolu. Przejście do Korony, która miała problemy kadrowe, wydaje się więc krokiem ryzykownym.

- W Widzewie też przeżyłem podobną sytuację - komfort pracy był niższy ze względu na dużo zmian. Należy oddać trenerowi Marcinowi Broszowi, że poradził sobie z tym zadaniem dobrze. Skonsolidował szatnie i dostosował poziom taktyczny do poziomu zespołu. Wiemy, jak wykonywać pracę. Można wymyślić rzeczy skomplikowane, a potem kazać piłkarzom je robić, ale oni wcale nie muszą sobie z tym poradzić. Tutaj jest prostota, z którą nie mamy kłopotów. Stąd punkty.
Jeśli zaś chodzi o mnie, nie potrzebuję bycia w jednym miejscu, tylko grania. Oczywiście chciałbym być tu jak najdłużej. Czuję się świetnie, ale muszą za tym iść też minuty spędzone na boisku. A co do liczby klubów - wypośrodkowałbym tę sprawę. Po prostu szukałem miejsca, gdzie mógłbym się dalej rozwijać. Byłem albo w zbyt dobrym zespole, albo w zbyt słabym.

Bogusław Kaczmarek twierdzi, że czasami brak panu wiary we własne możliwości.

- Wręcz przeciwnie. Kiedy inni krytykują moją grę, wcale nie tracę pewności siebie. Staję się wręcz bardziej arogancki. Mówię sobie: "no to zobaczymy!". Fakt, ostatnio piłeczka była po drugiej stronie, ale teraz udowodniłem, że jeszcze nie zginąłem.

Sprawdzony skład nie zawiedzie Adama Nawałki?

Krytyka wkurzała?

- Tak. Często coś mi nie wychodziło i czytałem o sobie, że gram słabo, bo jestem taki czy owaki. Mógłbym wtedy zapytać, co to ma wspólnego z piłką nożną. Tylko po co? To wasza praca, czasami musicie coś napisać.

Mówi pan, że nie ma problemów z pewnością siebie. Ale po pomoc psychologa pan sięgnął.

- To wyszło od moich menedżerów. Miałem spróbować, bo mi nie zaszkodzi, a może pomóc. Kilku chłopaków z reprezentacji U-21 chodziło do specjalisty, ponieważ potrzebowali porady. Mnie motywowała ciekawość. Spotykałem się z osobą odpowiedzialną za coaching, rozmawialiśmy na temat poszczególnych zdarzeń boiskowych, moich błędów, ale zauważalnych efektów nie było. Po krótkiej przygodzie uznałem, że potrafię poradzić sobie z problemami tak samo albo nawet lepiej.

To było zwyczajne skłonienie do refleksji?

- Nie potrzebowałem tego, bo jestem osobą refleksyjną. Niektórzy stawiają sobie cele liczbowe dotyczące bramek, asyst czy meczów. Ja po prostu oglądam swoje spotkania. Co pół roku robię "rachunek sumienia". Ostatni raz bardzo zadowolony byłem w momencie odejścia do Malagi.
[nextpage]
Nie bał się pan kroku wstecz? Według Cezarego Kucharskiego właśnie tym jest powrót do Polski.

- Uważałem, że to było najlepsze rozwiązanie, choć mogłem znaleźć pracę za granicą. Czas pokazał, że moja przygoda w Gdańsku nie wyglądała na udaną, ale nie możemy tego powiedzieć o Zawiszy Bydgoszcz. W Kielcach chcę odzyskać dyspozycję, którą miałem przed wyjazdem do Hiszpanii.

Niektórym po powrocie do Polski trudno przestawić się na nasze realia.

- Rzeczywiście tak jest, ale nie miałem problemu z warunkami. Chodzi raczej o styl. Druga sprawa to oczekiwania. Wobec mnie są większe. Każde nieudane zagranie piłkarza, który wrócił z takiej ligi jak Primera Division będzie ocenione bardziej surowo.

Czuł się pan na cenzurowanym?

- Nie, mam poprzeczkę zawieszoną wyżej. A to raczej coś dobrego. Im większe wymagania i cięższa praca, tym lepsze rezultaty.

Łukasz Olkowicz napisał w "Przeglądzie Sportowym", że jest pan piłkarzem specjalnego prowadzenia.

- Nie wydaje mi się. Nie wszędzie czułem się komfortowo, ale nie jestem inny od reszty. Nie przesadzajmy.

Tułaczka pozwoliła dojrzeć czy działała destrukcyjnie?


- Moja sinusoida nie została narysowana starannie - jest dość nieregularna, ale i tak przeplatałem okresy dobre ze słabszymi. Z niektórych klubów odchodziłem, choć grało mi się tam fajnie, bo pozostawanie tam nie stanowiło szczytu moich marzeń. Czas pokaże, czy robiłem dobrze. Ocenię po karierze.

Tułaczka mogła być szczególnie groźna, bo według ludzi, którzy pana prowadzili, jest pan bardzo wrażliwy.

- I mam każdą cechę komentować? Nie wiem, czy to prawda. Niektóre rzeczy mnie wzruszają, inne wkurzają czy powodują zniechęcenie. Nie czuję się dziwny. Już na pewno nie pod tym względem.

[b]Rozmawiał Mateusz Karoń

[/b]

Komentarze (0)