Dariusz Tuzimek: Złota Piłka: Lewandowski niedoceniony? Jakie to ma znaczenie? (felieton)

 / Fot. Anna Klepaczko / WP SportoweFakty
/ Fot. Anna Klepaczko / WP SportoweFakty

FIFA podała, że w trójce kandydatów do zdobycia "Złotej Piłki" za 2015 rok znaleźli się Messi, Cristiano Ronaldo i Neymar. Że niesprawiedliwe? Że Lewandowski nie został doceniony? A jakie to ma znaczenie?

Sam plebiscyt ma dziwaczną formułę, bo na najlepszych piłkarzy Europy głosują nie tylko selekcjonerzy i kapitanowie wszystkich reprezentacji, ale także dziennikarze. Z kolei dobór samych dziennikarzy też jest - delikatnie mówiąc - dziwaczny i kontrowersyjny.

Czy sama "Złota Piłka" jest wykładnikiem sportowej klasy czy raczej popularności? Szczerze? A chrzanić ten cały plebiscyt! Przestałem się nim ekscytować już wówczas, gdy skończyłem wklejać kolorowe zdjęcia piłkarzy do grubego zeszytu. Jeśli więc państwo są w tym wieku, że też już przestaliście bawić się nożyczkami, klejem i papierem, to radzę mieć dystans do plebiscytu. Ot zabawa, medialny cyrk, rodzaj marketingowego show i konkurs popularności. Ważny dla piłkarzy, bo ten stempel "Złota Piłka" pozwala zarabiać jeszcze więcej kasy, ale nas musi być ważniejsze to, jak Robert wygląda na zielonym boisku, niż na czerwonym dywanie.
Dla nas ważniejsze jest, że "Lewy" jest w gronie najlepszych piłkarzy świata. I to obiektywnie, bez polskiego chciejstwa.

Pamiętacie świat naszego futbolu w "epoce przed Lewandowskim"? Najczęściej było tak, że musieliśmy się ekscytować, że w Lidze Mistrzów wiosną jeden Polak zagra w bramce, jeden posiedzi na ławce, a jeszcze góra jeden wejdzie na zmianę. Emocje nie dotyczyły tego ile Polacy strzelą bramek, albo czy się w ogóle wyróżnią. My się musieliśmy cieszyć, że np. na boku obrony w Olympiakosie Pireus zagra Michał Żewłakow!

Dziś mamy piłkarza, który przynależy do świata wielkich futbolu i jest tam u siebie! Widziałem to z bliska rok temu oglądając przez kilka dni jak funkcjonuje Bayern. A gdy tydzień temu znów odwiedziłem Monachium zdziwiłem się, że pozycja "Lewego" jeszcze wzrosła! Dziś jest liderem w drużynie giganta! Wykonał wielką drogę do swojej pozycji w światowym futbolu i żadna "Złota Piłka" - a w zasadzie jej brak - tego nie zmieni.

Robert to talent czystej wody, to jasne. Ale żeby być tam, gdzie jest musiał mieć dużo więcej. I to więcej ma: pracowitość, upór, konsekwencję, charyzmę, pewność siebie. Imponuje zaskakującą zdolnością adaptowania się w nowym środowisku. Dziś Lewandowskiego wszyscy podziwiają, ma wielki szacunek. Ale nie mniej istotne jest, że jego w drużynach, w których gra, po prostu go lubią. Nie miał problemu, gdy przeniósł się ze Znicza do Lecha, a później w Dortmundzie też - trochę z konieczności - nie trzymał się polskiej kolonii. Zaprzyjaźnił się z Mario Götze, Nevenem Suboticiem czy Matsem Hummelsem. Poradził sobie, bo zawsze sobie w życiu radził, gdy trzeba było pokazać upór i charakter. I czasem szczery uśmiech.
Podczas rozmowy w Monachium powiedział nam, że o sukcesie decyduje głowa, może nawet w 70 procentach. To dużo, to wręcz decydujące! A Robert ma w głowie poukładane. Palma mu od sukcesów nie odbiła i - jak na piłkarza ze światowego topu - jest zaskakująco przystępny, nie ogląda się go jak Messiego czy Ronaldo, przez niewidzialną szybę, niczym gwiazdy Hollywoodu.

Dzisiaj wszyscy zastanawiamy się jak to się stało, że Smuda czy Fornalik nie dostrzegli u "Lewego" potęgi charakteru, że nie dali mu na rękę opaski, bo przecież lepszego kapitana być nie mogło. Zapominamy, że głosów - i to ekspertów! - że "Lewy" na kapitana się nie nadaje było mnóstwo.

Robert powiedział ostatnio polskim dziennikarzom w Monachium: - Zbudował mnie Bayern, a opaska kapitana reprezentacji dodała pewności siebie.

Taka jest jego analiza źródeł własnego sukcesu. Miał szczęście pracy z wybitnymi trenerami i wielkimi osobowościami, wśród których trafił na międzynarodowe autorytety z najwyższej półki: Leo Beenhakker, Jürgen Klopp czy Pep Guardiola. Było od kogo się uczyć, było komu tego Lewandowskiego ulepić. Czapki z głów panowie! Nie umniejszam też roli jego polskich trenerów, bo z pewnością każdy dołożył swoją cegiełkę, by "Lewy" był tam, gdzie jest.

Nie mniej istotne było, że nasz napastnik trafił na Cezarego Kucharskiego. A skumulowany upór ich dwóch i tupet (czyli odwaga ocierająca się o bezczelność) musiały być piekielnie dolegliwe dla biznesowych przeciwników. Obaj Polacy po mistrzowsku rozegrali odejście z Dortmundu nie bojąc się huku medialnych salw wystrzeliwanych przez Borussię. Ani prośby ani groźby nie pomogły, "Lewy" trafił do Bayernu. Szefowie klubu z Monachium - pomni doświadczeń, jakie mają ich koledzy z Borussii - obchodzą się Robertem i jego menedżerami delikatnie jak z jajkiem. Misterna gra o podwyżkę dla Roberta (i nowy kontrakt) rozgrywa się teraz jak dobry poker, a gracze po obu stronach są jak twardziele z amerykańskiego westernu. Nie wiadomo, czy oferta z Realu istnieje naprawdę czy to tylko blef i czy "Lewy" naprawdę byłby gotów do opuszczenia Monachium, ale szefowie Bayernu chyba woleliby nie sprawdzać. Ot taka wojna nerwów, w klubie, gdzie obie strony się cenią i szanują, ale - jedni i drudzy - pieniądze potrafią liczyć. A tych na świecie za darmo nie rozdają, zawsze trzeba o nie walczyć. No to chłopaki walczą. Najpiękniejsze jest to, że mają już taką pozycję, że po prostu mogą to robić. W epoce "przed Lewandowskim" polski piłkarz ciułałby każde euro do skarpety i cieszył, że może brać to co Niemcy dają. I nawet bałby się zapytać, czy mogliby dawać więcej. To też pokazuje skalę sukcesu Roberta. I plebiscyt o "Złotą Piłkę" niczego tu nie zmienia.

Dariusz Tuzimek

Robert Lewandowski poza podium Złotej Piłki. "Sami dmuchaliśmy ten balonik"

Źródło artykułu: