Mateusz Święcicki: Mourinho traci moc. Wszystkie grzechy Portugalczyka (felieton)

Odkąd Jose Mourinho jako trener Interu zawładnął światem w 2010 roku, wywalczył zaledwie pięć trofeów i poniósł wiele gorzkich porażek. Ważniejsze jednak, że stracił magiczną moc The Special One i wyjątkowy kontakt ze swoimi piłkarzami.

Mateusz Święcicki
Mateusz Święcicki
/ Twitter

Nie ma wątpliwości. Oni nie są już gotowi za niego umierać.

W maju byłem w Como, pod Mediolanem, by odwiedzić słynny garaż Sulley'a Muntariego, gdzie mechanicy Ghańczyka dokonują cudów z najróżniejszymi modelami aut. Kiedy zapytałem go o najlepszego trenera z jakim pracował, odpalił bez chwili zastanowienia - Jose Mourinho. Mówił o nim jak o kimś absolutnie wyjątkowym, po czym wyciągnął telefon i pokazał listę ostatnich sms-ów, które wymienił z Portugalczykiem. To był dowód wyjątkowej relacji dwóch ludzi, którzy nie pracowali ze sobą od pięciu lat, ale utrzymywali kontakt. Bardziej przyjacielski niż zawodowy. Bo po co dziś Jose Mourinho taki piłkarz jak Sulley Muntari?

- Polubiłem go zanim się poznaliśmy. Stał się osobą, za którą byłbym w stanie umierać - powiedział o nim Zlatan Ibrahimović. Muntari dodał, że po odprawach Mou przed ważnymi meczami miał ochotę wyjść na boisko i zabić się dla niego. Marco Materazzi płakał, gdy żegnał się ze swoim mentorem po finale Ligi Mistrzów na Estadio Santiago Bernabeu w Madrycie. Maicon podczas epizodu w Manchesterze City dorwał Mourinho w tunelu na Etihad Stadium i powiedział: "Słyszałeś, że Benitez został trenerem Chelsea?" Kiedy Jose zaczął ironizować, że powinien sobie wziąć Materazziego za asystenta, Brazylijczyk płakał ze śmiechu. Były obrońca Interu nie znosił hiszpańskiego trenera, oskarżał go o kompleks Mourinho i publicznie nazywał tchórzem. Dla Portugalczyka był to świetny dowcip. Benitez trenerem, Marco Materazzi asystentem. To zestawienie dwóch żywiołów. Coś jakby zatrudnić jednocześnie Jose i Casillasa.

Gracze Interu Mediolan pozostają ostatnimi przykładami wyjątkowego, wręcz bałwochwalczego uwielbienia Portugalczyka. To była obsesyjnie zjednoczona szatnia, pozbawiona podziałów i w pełni podporządkowana generałowi z Setubal. To nie powtórzyło się nigdy później, choć Mourinho sięgał po mistrzostwo Hiszpanii czy Copa del Rey w okresie supremacji Barcelony i mistrzostwo Anglii w najsilniejszej lidze na świecie. Nigdy później żadna szatnia nie ufała mu tak ślepo i bezgranicznie. Czasy się zmieniły, ale i gruntowną metamorfozę przeszedł także Mourinho. Wielkiego znaczenia nie miały gorsze wyniki, bo mogły zdarzyć się każdemu. Najważniejsze dla Romana Abramowicza było to, że Portugalczyk stracił emocjonalną kontrolę nad swoimi zawodnikami, a jego taktyka "my kontra reszta świata" przestała sprawdzać się w nowych realiach, pośród innej generacji piłkarzy. To już nie są posłuszne dzieci w stylu Michaela Essiena, Didiera Drogby czy Franka Lampard, które płaczą, gdy trener odchodzi. Oni dziś oddychają z ulgą. Mają problem z głowy.

Schyłkowy okres Mourinho w Chelsea to ustawiczne napięcia i irytacja, przepełnione kompromitującą serią porażek, niespotykaną w karierze Portugalczyka. Ale nie lepiej było w Madrycie. Tam Mou szukał kreta wynoszącego wiadomości z szatni, a później doprowadził do buntu w zespole i delegacji rady drużyny do prezydenta Florentino Pereza w sprawie zwolnienia trenera. Zaczął pożerać własny ogon w zastraszającym tempie. Zdarzyła się też rzecz bez precedensu w jego karierze. Trzy razy docierał do półfinałów Ligi Mistrzów, trzy razy odpadając. Kiedy przejął Chelsea, też przegrał walkę o finał z Atletico Madryt. W Hiszpanii był wrogiem publicznym numer jeden. Nie znosili go dziennikarze, część kibiców Realu Madryt i wszyscy fani Barcelony. Zbrutalizował clasico, nigdy wcześniej najważniejszy mecz na planecie nie toczył się w tak podłej, negatywnej atmosferze. Przyjście Carlo Ancelottiego było jak powiew świeżości i balsam na serca roztrojonych nerwowo madritistas. I Carletto wygrał decimę, czego Mou nie mógł dokonać przez trzy lata. Padł ofiarą własnego ego i przekonał się, że jest tylko człowiekiem. Kreację na Chrystusa zarzucał mu w biografii sam Ancelotti, który nazwał go mistrzem konferencji prasowych i naczelnym megalomanem futbolu.

W Chelsea chwilowo odzyskał blask zdobywając Puchar Ligi i mistrzostwo, ale z coraz większą częstotliwością popadał w konflikty z sędziami, związkiem piłkarskim i innymi trenerami. - Jose to bardzo przyjemny człowiek, o ile nie jesteś arbitrem albo dziennikarzem - powiedział o nim Jurgen Klopp. Najgorsze jednak, że zantagonizował sobie własnych piłkarzy. Eden Hazard, MVP poprzedniego sezonu Premier League, jest cieniem samego siebie, Diego Costa zdziczał doszczętnie, a inni zawodnicy znaleźli się w poważnym kryzysie formy. Do tego zaczęli mieć dosyć samego trenera, jego metod pracy i charakteru. Skrajnie absurdalny był konflikt Mourinho z lekarką Evą Carneiro. To wszystko złożyło się na długo wyczekiwane zwolnienie z pracy. Dziś na rynku trenerskim, Mourinho nie jest już opcją pierwszego wyboru. Wyprzedzają go Pep Guardiola, Carlo Ancelotti, Diego Simeone, Massimiliano Allegri czy Antonio Conte. Jeśli ktoś dziś zastanawia się nad zatrudnieniem Portugalczyka, musi wziąć pod uwagę, że kupuje wybitnego trenera i zawieruchę, zamęt, konflikt, oblężoną twierdzę, atak, brudne gierki i coraz mniejszą gwarancję sukcesów. Ale skreślać Mourinho nie wolno. On już siedzi i myśli nad nowym planem zawojowania świata.

Jedno jest pewne. Wróci niebawem. Szczerze mówiąc, piłka jest nudna bez Mourinho.

Mateusz Święcicki

Oglądaj rozgrywki włoskiej Serie A na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×