Na płockich osiedlach szukał guza. "Na Legii obrażał mnie nawet kolega"

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski
Rozgrywki niższych lig nie niszczyły panu psychiki?

- To była dżungla. Wiadomo, jak to jest na małych wioskach. Ludzie wychodzili z mszy i na mecz. Często podchmieleni. Pijani kibice opierali się o chorągiewki, słupki bramek, czasem nawet przy nich przysypiali. Podchodzili też pod linię boiska i krzyczeli do mnie, że się nie nadaję. A ja, jak to ja. Prowokowałem ich. Podchodziłem na bliską odległość, patrzyłem w oczy i się uśmiechałem. Ludzie myślą, że jak powrzeszczą, to cię zastraszą i ich drużyna wygra mecz. Większość lokalnych fanów mnie jednak lubiła. Wiele osób kojarzyło mnie z gry w piłkę, miałem nawet swoje małe fankluby. Czasami było też komiczne. W Klasie B rolnik postanowił przeprowadzić cztery krowy przez boisko, bo nie chciało mu się iść z nimi naokoło. Oczywiście na trybunach wrzawa i owacje. Przerwałem mecz, chcieliśmy mu pomóc z tymi krowami, ale nie pozwolił. To było jego pięć minut. Poczuł adrenalinę, uniósł ręce w górę. Po kilku minutach wznowiłem grę. Czasem trzeba być elastycznym, pośmiać się z różnych sytuacji. Inna sprawa, że przez kilka lat gwizdałem za frytki. Za 70, 80 złotych za mecz. To świetna lekcja na wzmocnienie charakteru. Dziś ciężko jest namówić młodych studentów do sędziowania. Taki wykształcony człowiek jedzie na wioskę za niewielkie pieniądze i nasłucha się więcej, niż przez całe życie. I rezygnuje.

Pan się nie złamał.

- Charakter kształtowałem od najmłodszych lat. Miałem 11 lat, kiedy zacząłem trenować kolarstwo. Jeździłem wyczynowo cztery lata. Byłem liderem swojej drużyny w Płocku. Osiągałem sukcesy, rodzice wiązali z kolarstwem moją przyszłość. Ale ja kochałem piłkę. Na rowerze jeździłem dziennie sto kilometrów, ale po treningach brałem piłkę, by pokopać na podwórku chociaż 40 minut. Byłem napastnikiem, strzelałem mnóstwo goli. Na etapie szkoły średniej pojawił się temat wspomagania w kolarstwie. Tak żeby być "mocniejszym". Nie wiem, do jakiego poziomu by się to rozwinęło, ale jak tylko usłyszałem hasło "wspomaganie", powiedziałem "stop".

W sędziowaniu szedł pan jak burza.

- Zaczęło mi żreć od początku. Połykałem kolejne szczeble co pół roku. Nawet w trzeciej lidze byłem tylko rok, gdzie inni pracowali nawet po kilka lat. Nigdzie nie utkwiłem. Sukcesy mnie napędzały i umacniały. Pamiętajmy, że w środowisku sędziowskim nie można wszystkim ufać. Czasem bywało tak, że jeden drugiemu wrzuciłby trutkę do herbaty. Zawsze marzyłem, by to zmienić. Odkąd jestem liderem arbitrów w Polsce, staram się to robić. Dziś jeździmy na mecze bez podziałów. Każdy może współpracować z każdym. Pomagamy sobie, w końcu jesteśmy zespołem. Wiadomo, że błąd "Kowalskiego" bije we wszystkich. Rzadko zdarzają się czarno-białe pomyłki. Robimy stały postęp.

W 2009 roku zadebiutował pan w ekstraklasie, potem w Lidze Europy, Lidze Mistrzów, sędziował finał młodzieżowych mistrzostw Europy do lat 21 w Czechach. W czerwcu pojedzie pan na Euro 2016 jako arbiter główny. Na tym turnieju nie gwizdał dotąd żaden Polak.

- Wszyscy boją się o to, że odbije mi sodówka. Mówiąc poważnie: spodziewałem się, że ten sukces przyjdzie, tylko nie tak szybko. Mam dopiero 34 lata. Niektórzy mi zazdroszczą, że jestem w takim miejscu, w tak młodym wieku. Moja przyszłość zapowiada się bardzo optymistycznie. Mówię po niemiecku i angielsku, uczę się hiszpańskiego. Wiem, że jestem dobrym sędzią. Ale zawdzięczam to ciągłej pracy nad sobą.

Lubi się pan hartować.

- Cieszę się z takich rzeczy, że jadę na obóz przygotowawczy w góry. Że będę biegał sam pod górę, gdy spadnie śnieg czy deszcz. Upadam na glebę, wstaję. Walczę sam ze sobą. Sędziowanie to nie 90 minut. My trenujemy przeważnie z własnym cieniem. Nikt mnie nie motywuje. Muszę sam przekonać się do zrobienia kilkudziesięciu okrążeń dookoła boiska. Później podczas meczu nie ma jednak sytuacji, która mogłaby mnie zabić. Jestem typem indywidualisty. Lubię boks. Mam worek w garażu, chętnie walczę sam ze sobą, jak mam chandrę.

Jak się pan przygotowuje przed meczami ligowymi?

- Pierwszy dzień po weekendzie to rozbieganie, lekka siłownia. Wtorek i środa - wtedy treningi są najcięższe. Im bliżej spotkania, tym bardziej skupiam się na szybkości. Mam trenerów personalnych, układają mi zajęcia pod kątem mojego zawodu. To bardziej trening crossfitowy. Dużo dynamicznych ćwiczeń, na przykład stretching. No i bieganie. Nikt za mnie nie wybiega kilometrów. Codziennie je robię. Tkanka tłuszczowa na poziomie dwunastu procent to w UEFA grupa "excellent". Ja utrzymuję tkankę na poziomie 9-10 procent. Od 12 do 15 jest "very good", natomiast do 18 "good". Niżej lepiej nie spadać. Jeżeli jest dwóch sędziów o zbliżonych umiejętnościach, to liczą się szczegóły. Może nie ma to związku z sędziowaniem, ale arbiter powinien prezentować się schludnie. Słabo wygląda taki z brzuszkiem. Jak mawia Pierluigi Colina: "Sędziujecie atletom, wyglądajcie jak atleci". Piłkarze też do doceniają. Sędziowanie składa się z wielu rzeczy. Przygotowanie mentalne odgrywa główną rolę, bo przecież wszyscy trenujemy tak samo. Dysponujemy podobnymi książkami, klipami wideo, zaliczamy te same testy. Ale coś nas od siebie różni. Panowanie nad stresem, praca pod presją. Szczegóły.

Dieta też?

- Od jakiegoś czasu w ogóle nie piję alkoholu. Nigdy mi nie szkodził, nie piłem go dużo. Zdarzyło się, że dobry mecz uczciliśmy z asystentami dobrym whiskey. Motywacją był dla mnie Robert Lewandowski. Poznałem go, kiedy był jeszcze zawodnikiem Lecha. Zaimponował mi jego styl życia, bycia, jak gra i ile gra. Fakt, że jest cały czas w wysokiej dyspozycji i nie odnosi urazów. Przyznam, że miał wpływ na zmianę postrzegania przeze mnie niektórych rzeczy. Od trzech miesięcy nie tykam alkoholu, dbam o niuanse. One pozwalają wejść na szczyt.

Piłkarze mają sztab ludzi, który rozpracowuje im rywala. Jak to robi sędzia?

- Staram się oglądać każde spotkanie ekstraklasy, żeby wiedzieć, jak gra dana drużyna. Później, przed kolejką ligową, obejrzę jeszcze mecz pod kątem taktyki. Muszę być przygotowany na różne czynniki. Na przykład na zaszłości między drużynami. Dwie kolejki temu Wojtek Kędziora strzelił gola w meczu Jagiellonia - Termalica po tym, jak miał oddać piłkę rywalowi. Po meczu była afera. I w następnej rundzie rewanż będzie trudny do sędziowania. Kędziora może być bardziej faulowany, może być więcej spięć na boisku. Trzeba sobie takie rzeczy kodować od razu, zapisywać. Muszę wiedzieć również jaki zawodnik idzie na pierwszy słupek, kto robi wybloki, kto kogo łapie za koszulkę, jak drużyny rozgrywają stałe fragmenty gry. Do meczów przygotowujemy się sami. Kibic obejrzał trzy powtórki i mówi: sędzia miał rację. A moja koncentracja na daną sytuację skądś się jednak bierze.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×