Bogusław Leśnodorski dla "PN": Suma nieszczęść już za nami

- Stwierdzenie, że Legia wyjęła z Lecha Hamalainena jest piramidalną bzdurą - mówi dla "Piłki Nożnej" Bogusław Leśnodorski. Prezes Legii Warszawa przyznaje też, że za nim najtrudniejszy rok w życiu.

 Redakcja
Redakcja
Bogusław Leśnodorski / Na zdjęciu: Bogusław Leśnodorski


"Piłka Nożna": Miniony rok był, odkąd jest pan prezesem Legii, najtrudniejszy?

Bogusław Leśnodorski: Był zdecydowanie najtrudniejszy w całym moim życiu.

A jeśli idzie o wyniki sportowe - najmniej satysfakcjonujący? Legia wygrała Puchar Polski, została wicemistrzem kraju i awansowała do grupy w Lidze Europy, więc taki wynik ucieszyłby każdy klub w Polsce. Każdy, z wyjątkiem Legii.

- Zdobyliśmy punkt za mało, żeby zostać mistrzem Polski, to fakt. Nie ułożyło nam się, nie ma sensu ściemniać, że byliśmy i jesteśmy z tego powodu szczęśliwi. Bo nie jesteśmy. Jesienią meczów było zdecydowanie za dużo, dla zawodników to czyste zabójstwo. I nie chodzi tylko o to, że nie było czasu na porządną regenerację, choć prawdą jest, że nie było, ale przede wszystkim brakowało czasu na solidny trening. Uczyliśmy się funkcjonowania w takich warunkach. Na dodatek suma nieszczęść, które nas dopadły także mogła zwalić z nóg. W porównaniu do zespołu z jesieni 2014 roku, który świetnie punktował w Lidze Europy, wypadli Ivica Vrdoljak, Ondrej Duda, Miro Radović, Dossa Junior, Michał Żyro. Czyli połowa drużyny z tygodnia na tydzień padła. Rado odszedł, w Dudę koleżka wjechał w Turcji tak, że dobrze, że mu nogi nie urwał, podobnie było z Żyrą. Dossa zupełnie rozsypał się zdrowotnie, a na dodatek były problemy z Orlando Sa. W efekcie na mecie ligi zabrakło nam tego punktu.

Która ze wspomnianych absencji była kluczowa w ocenie właścicieli Legii? A może przedłużenie kontraktu z Henningiem Bergiem?

- Wszystko po trosze się na to złożyło, choć akurat nowego kontraktu Berga nie mieszałbym z nieszczęściami. Wolałbym się skupić na Ondreju. Przecież Duda, odkąd przyszedł do Legii, prawie w ogóle nie trenował. Wszedł do zespołu z rozpędu, i już w nim został. A potem albo grał, albo się leczył i wracał bez poważnego treningu. Obecny okres przygotowawczy jest pierwszym w jego dorosłym życiu. A to musiało odbić się na dyspozycji nawet tak utalentowanego chłopaka.

Opcja z Bergiem nie okazała się nie tylko fartowna, ale przede wszystkim właściwa. Przedłużenie kontraktu z Norwegiem nie było, zdaje się, szczególnie przemyślane.

- Tak się jednak wtedy umówiliśmy, a nasza wiarygodność była wówczas najważniejsza. Nie było kalkulowania: opłaca się, nie opłaca się.

Mam z tego wnioskować, że konieczność utrzymywania dwóch trenerów już pana nie uwiera?

- Uwiera, pewnie, że uwiera. Bo każdego na naszym miejscu by uwierała. Tyle że nie ma już sensu do tego wracać. Wiedzieliśmy, że tak będzie w momencie podejmowania decyzji o zatrudnieniu Stanisława Czerczesowa, i dziś nie jest to już tematem jakichkolwiek dyskusji. Jest tak, jak musi być, mówienie o tym nie zmieni faktu, że trenerowi Bergowi będziemy musieli płacić do momentu znalezienia przez niego nowej posady

A jeśli zrobi sobie jeszcze 2,5-letni urlop?

- To trudno...

A Radovicia opłacało się sprzedać? Jak patrzy pan na ten transfer z rocznej perspektywy?

- Dziś to wyłącznie gdybanie. Po wyjeździe z Legii Miro rozegrał dwa mecze, a potem pauzował przez dziewięć miesięcy. Nie można wykluczyć, że podobny pech przytrafiłby mu się również w Warszawie. Mamy jednak świadomość, że brak Radovicia na pewno nie pomógł w kluczowych momentach. Absencja jego, Dudy i Żyry okazała się po prostu zbyt dużą stratą dla naszego bloku ofensywnego.

A potem zabrakło pieniędzy z niedoszłego transferu Dudy do Interu.

- Prawdopodobnie, ale tego też nie będziemy wiedzieć nigdy na pewno. W czerwcu wydawało się, i nam, i Ondrejowi, że do transakcji dojdzie już za tydzień. Tymczasem nie doszło, a przez to ponownie zabrakło solidnych treningów. Dlatego wiem, że w taki proces Legia nie zaangażuje się już nigdy więcej.

Nauka wypłynęła z tego taka, że jeśli pojawia się wysoka oferta, to lepiej nie kłócić się o szczegóły, tylko trzeba sprzedawać czołowego piłkarza na pniu?

- Myśmy się o nic nie kłócili, kasa była kwestią wtórną. Włosi mieli dokonać zakupu, ale nie dokonali, bo nie sprzedali kogoś, kogo planowali wytransferować. Potem proponowali jeszcze jakieś karkołomne konstrukcje, ale to nie miało nic wspólnego z finansami. Transfer Dudy do Interu naprawdę nie rozbił się o pieniądze.

Wróciłem do tej kwestii, jeśli bowiem jest kilkumilionowa oferta dla Nemanji Nikolicia, a podobno pojawiła się z HSV, to może nie ma sensu zwlekać nawet tygodnia, tylko trzeba sprzedawać? Bo lepszego momentu na tak zyskowny transfer Węgra może nie być już nigdy.

- To prawda, że może nie być. Tyle że na dziś naszym priorytetem jest wygrywanie, które Niko gwarantuje. On dobrze czuje się w Warszawie, a Legia dobrze czuje się z nim w składzie. Dlatego nie będę wchodził w jakiekolwiek negocjacje dotyczące ofert dla Nemanji. Jeśli pojawiłaby się twarda i bezwarunkowa propozycja, która byłaby satysfakcjonująca dla klubu, poszlibyśmy i zapytali, czy interesuje również zawodnika. W przeciwnym wypadku nie będziemy ani jemu, ani sobie zawracali głowy.

A jest pan przekonany, że to napastnik wokół którego można zbudować zespół zdolny do zakwalifikowania się do Ligi Mistrzów?

- To jest taki piłkarz, którego chciałby mieć każdy w Europie. Bo strzela bramki. A napastnik powinien strzelać bramki.

Każdy, ale z wyjątkiem selekcjonera reprezentacji Węgier.

- Bo oni grają łupankę na dużego gościa-ścianę, Tamasa Priskina, do którego wykopują na aferę i musi ostro, fizycznie powalczyć z obrońcami o pozycję. Tymczasem Legia gra w piłkę, dlatego tak zaawansowany napastnik jak Niko świetnie odnajduje się w naszej taktyce.

Do pewnego momentu. W fazie grupowej Ligi Europy nie zdobył przecież ani jednego gola.

- To nie jego wina - nie strzelił, bo nikt mu dobrze piłki nie podał. Taka jest prawda. Jeśli ktoś strzela bramki, to będzie strzelał na każdym poziomie. Przecież nie było tak, że Niko miał cztery sytuacje i żadnej nie wykorzystał. Tylko pomocnicy nie stworzyli mu odpowiednich okazji. Zresztą meczów z Napoli nie brałbym w ogóle pod uwagę, bo jakością z jesieni Włosi dorównywali Realowi czy Bayernowi, to nie była nasza liga. Pojedynczy zawodnicy tego klubu mają w kontraktach wpisane wyższe klauzule odejścia niż Legia budżet przez trzy lata.

Jak wysoka musiałaby być oferta dla Nikolicia, żeby Legia była zainteresowana sprzedażą Węgra zimą?

- Nie chce mi się nawet spekulować.

Sprzedałby go pan za 3 miliony, czy może dopiero za 5 milionów?

- To zależy od sytuacji. Gdyby pojawiła się konkretna oferta na początku lutego za 3 miliony, a my mielibyśmy pewność, że damy radę domknąć transakcję dobrego napastnika za milion, którego mamy na oku, to pewnie warto byłoby o tym pomyśleć. Jeśli jednak propozycja za 4 miliony napłynęła, ale w ostatnim dniu okienka transferowego, i musielibyśmy zostać na rundę wiosenną bez zastępstwa dla Niko, to pewnie do transferu by nie doszło. Zresztą i tak w pierwszej kolejności liczyłoby się zdanie zawodnika. Bo na dziś z jego obecności w Legii zadowolone są naprawdę wszystkie strony. To znaczy piłkarz, klub i jego partnerzy z zespołu. Wystarczy powiedzieć, że Aleksandar Prijović miał grając z Nemanją lepsze statystyki przez rundę niż Orlando przez cały sezon.

Apropos Sa - odnoszę wrażenie, że mógłby się przydać takiemu trenerowi jak Stanisław Czerczesow, bo to nie był zły piłkarz. A już na pewno nie gorszy od Prijovicia.

- To prawda, że Orlando jest dobrym napastnikiem. Nawet bardzo dobrym. Co nie zmienia jednak faktu, że Alex przebił Portugalczyka pod względem statystyk o całą długość. Strzelił 10 goli, i miał bodaj 9 kluczowych podań, a to robi wrażenie.

Prijović miał incydent z Czerczesowem, po którym wyleciał z drużyny. Więc nawet na tle Sa aniołkiem także nie jest, tego nie ma sensu nikomu wmawiać.

- Każdy trener ma swoje metody funkcjonowania i wyznacza swoje granice. I zawodnicy muszą się do nich dostosować. A skoro Alex je przekroczył, musiał ponieść karę.

Nie sądzę jednak, żeby ktokolwiek pozwolił sobie na to, żeby Prijović machał mu przed nosem rękami.

- Nie słyszałem o takim incydencie, wydawało mi się, że poszło o jakąś sprzeczkę z Igorem Lewczukiem, ale nie wnikałem za mocno w całą sytuację. Jakoś nie widzę zresztą tego, żeby Alex mógł trenerowi pomachać rękoma przed nosem. Nawet jeśli jednak do tego doszło, jak pan się upiera, w jakichś emocjach, to potem piłkarz wielokrotnie udowodnił, że bardzo chce trenować i grać na warunkach, które postawił szkoleniowiec. I nie tylko trener Czerczesow widział zaangażowanie Prijovicia i jego wkład do gry zespołu. Zatem incydent poszedł w niepamięć.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×