Górzysty kraj o dość surowym klimacie zamieszkuje niewiele ponad 3 miliony ludzi, kilka razy mniej niż owiec. Ludzie pracują ciężko na roli, w kopalniach, w przemyśle hutniczym i metalurgicznym, mówią po walijsku i angielsku, a kochają przede wszystkim rugby. Kiedy zacznie się Euro 2016 porzucą dotychczasowe zajęcia, na chwilę zamieniając się w piłkarskich fanatyków, a szaleństwo ogarnie ich 16 czerwca, gdy Gareth Bale i spółka staną w Lens naprzeciw Anglii.
Jeśli cokolwiek dobrego podczas ME ma się Walijczykom przydarzyć, to wyłącznie pod warunkiem, że GB spisywać się będzie tak dobrze, jak w eliminacjach, które uświetnił 7 bramkami. Bo Bale w kadrze i Realu Madryt to dwie różne osobistości. Gdy na co dzień zmaga się z krytyką i próbuje wydostać z cienia madryckich gwiazd, przyjeżdżając na zgrupowania reprezentacji spotyka się wyłącznie z uwielbieniem, a w jego blasku grzeją się pozostali kadrowicze.
Kumple z kadry zaś chronią swego wodza, jak potrafią. Tworzą team walczaków, pasją i zaangażowaniem przypominając rugbystów. Od cudowania jest tylko Gareth i ewentualnie Aaron Ramsey. Cała reszta stoi na czatach i osłania liderów, a cel uświęca środki. Selekcjoner Chris Coleman nie waha się ustawić nie tylko autobusu przed własnym polem karnym, ale wręcz stworzyć tam zajezdnię w postaci pięciu de facto obrońców i dwóch-trzech cofniętych pomocników. W defensywie zaś Walijczycy grać potrafią, zwłaszcza gdy w formie jest dwójka ze Swansea - Ashley Williams i Neil Taylor, uzupełniona Benem Daviesem z Tottenhamu oraz Wayne’m Hennessey’em w bramce.
Pracujący z kadrą od czterech lat Coleman nie miał lekko. Były reprezentant, jeden z symboli Crystal Palace, solidny obrońca, za którego swego czasu mistrz Anglii Blackburn Rovers zapłacił 3 miliony funtów, kilkanaście lat temu zakończył karierę po groźnym wypadku samochodowym. Bez oszałamiających sukcesów prowadził kilka klubów, a u steru reprezentacji pojawił się w okolicznościach wyjątkowo smutnych, bo po samobójczej śmierci poprzednika Gary’ego Speeda, prywatnie bliskiego przyjaciela. Speed jako selekcjoner zyskał szacunek, popularność oraz sympatię kibiców i kadrowiczów. Coleman stanowił wybór z konieczności, w pośpiechu i chyba nie z pełnym przekonaniem. Dla wielu też tymczasowy, więc co i rusz zgłaszali się do walijskiej federacji chętni do pracy. Zaraz po wyborze głos zabrali sami zawodnicy, a przynajmniej ci najważniejsi. Choćby Ramsey nie ukrywał rozczarowania takim obrotem sprawy. Drużyny nikt o zdanie nie zapytał, a ona optowała za holenderskim asystentem Speeda, Raymondem Verheijenem.
(...)
Zbigniew Mucha
Cały artykuł w najnowszym numerze tygodnika „Piłka Nożna”. Od wtorku w kioskach!
Jedenastka weekendu 29. kolejki ekstraklasy wg. PN