Anthony Yeboah - Jak były gwiazdor Bundesligi został prężnym biznesmenem

PAP/EPA / STEFAN HESSE
PAP/EPA / STEFAN HESSE

Torował drogę innym piłkarzom, kiedy w 1988 roku przechodził do drugiej ligi niemieckiej. Przeszedł do historii Bundesligi i Premier League, ale nie został w Europie. Interesy prowadzi w ojczyźnie.

Anthony Yeboah zapisał się głównie w pamięci kibiców dwóch klubów - Eintrachtu Frankfurt i Leeds. Dla tego pierwszego zespołu napastnik pochodzący z Ghany zdobył 68 goli w latach 1990-1995. Dwa kolejne lata spędził w Premier League, gdzie zaliczył 32 trafienia. Kiedy do Leeds przyszedł George Graham, piłkarz nie mógł porozumieć się z menedżerem. Ku rozpaczy fanów odszedł i trafił do Hamburgera. Zdobył 28 goli, ale kontuzje przyhamowały jego karierę.

Zakończył występy w 2003 roku, kiedy spędził rok na piłkarskiej emeryturze, dobrze płatnej, w katarskim Al-Ittihad.

Zapomnieli o Cantonie

Zaczynał karierę w FC Saarbruecken, gdzie w 1988 roku trafił z ligi z Ghany. Miał wtedy 22 lata, ale szybko zrobiło się o nim głośno, bowiem na zapleczu Bundesligi zdobył 28 bramek.

Po Eintrachcie jego trafienia rozpalały wyobraźnię fanów Leeds, zdobywał w Anglii nagrody za gole miesiąca. Fani szybko zapomnieli o odejściu Erica Cantony do Manchesteru Utd i śpiewali, że nie potrzebują Francuza, skoro mają nową gwiazdę. Dwukrotny król strzelców Bundesligi początkowo nie umiał jednak odnaleźć się w stylu "kopnij i pędź".

- Wszystko było dla mnie trudne, przejście do Anglii to był szok - opowiadał Yeboah. - Nie czułem się dobrze w piłce opartej na ciągłym biegu. Wydawało mi się, że przejście do Premier League było błędem, że nigdy tam się nie odnajdę.

Nie było tak źle, a jego trafienia do dzisiaj śnią się po nocach bramkarzom Wimbledonu czy Liverpoolu.

Jedzenie dla psów

Pieniądze, jakie zarobił w Anglii, Niemczech, a przede wszystkim w Katarze (padała kwota 2 mln dolarów za rok gry), pozwoliły mu na spokojniejszą emeryturę. W Kumasi i Akrze, dwóch miastach w Ghanie, założył sieć hoteli o nazwie Yegoala. Na stronach internetowych chwali się, że oferuje świat luksusu i relaksu za niewielką cenę.

- Nie musiałem tego robić. Zająłem się hotelarstwem, bo chciałem stworzyć miejsca zatrudnienia dla moich rodaków - powiedział Yeboah.

Nie wszyscy jednak są tak zadowoleni jak były napastnik reprezentacji Ghany. Zarówno internauci, jak i niektóre strony internetowe zajmujące się rezerwacją noclegów, podają, że jedyną zaletą hoteli jest ich położenie. "Ceny są szalone, a jedzenie dla psów" - to przykład jednego z wpisów.

Nie wiadomo, czy to prawdziwa ocena jednego z gości lub ekspertów oceniających wartość hotelu, czy złośliwy wpis konkurencji. W prasie w Ghanie ukazywały się artykuły z jednej strony wychwalające inwestycję byłego piłkarza, a z drugiej delikatnie krytykowano go za ceny. Sugerowano, że "jedzie na nazwisku" i w ten sposób nieuczciwie nabija kieszeń. Ceny zaczynają się (w przeliczeniu) od 400 zł za nocleg. Jak na trzy gwiazdki niemało.

Sam Yeboah przyznawał, że łatwiej mu ściągać gości, kiedy dowiadują się, kto jest właścicielem hotelu. - Ludzie lubią do mnie podejść, porozmawiać, zrobić sobie zdjęcie - opowiadał. - Najbardziej cenię sobie spotkania z kibicami z Leeds. Wspominamy wtedy "a pamiętasz tego gola? A tamten mecz?".

Były napastnik nie chciał wypowiadać się na temat cen czy jakości usług. Prowadzi jeszcze agencję Anthony Yeboah Sport Promotion, która również zapewnia mu dochód. - Krytyka była, jest i będzie. Oczerniali mnie już w Anglii, że nie jestem wystarczająco dobry, ale pokazałem wszystkim, że się mylą. Nie zostałem, jak wielu moich kolegów, w Europie, ale wróciłem do korzeni, tu zarabiam i tu płacę podatki - mówił Yeboah.

Jakby tego było mało, w CV ma jeszcze inną pozycję - był prezesem drugoligowego klubu Yegoala FC Ghana. Założył go w 2010 roku, ale sprzedał cztery lata później, kiedy - jak opowiadał - miał dość walki z sędziowską korupcją. - Jestem szanowany w swoim kraju. Pokazałem, że ciężką pracą można do czegoś dojść. Piłka pomogła mi w życiu, ale nie dostałem niczego za darmo. W Eintrachcie wyzywali mnie od "czarnuchów", nie było mi łatwo. Krytykowanie mnie teraz to żadna sztuka - powiedział były napastnik.

Zobacz wideo: Trykot z San Diego i puchar od Bodo. Wystawa na stulecie Legii

{"id":"","title":""}

Źródło: TVP S.A.

Komentarze (0)