Gasnące światło, rzut żetonem i karne z kapelusza. Tak Górnik Zabrze walczył z Romą

Zdjęcie okładkowe artykułu: Newspix / Piotr Charchula / EDYTOR.net / Stanisław Oślizło
Newspix / Piotr Charchula / EDYTOR.net / Stanisław Oślizło
zdjęcie autora artykułu

To był najbardziej dramatyczny wieczór w dziejach polskiego futbolu. - Wybieram zielone, bo to kolor nadziei - powiedział kapitan Stanisław Oślizło. Sędzia rzucił żetonem. Ręce Polaka wystrzeliły w górę. Górnik Zabrze awansował do finału PZP.

- Stałem w tym tłumie. Niektórzy jednak nie wytrzymali, zeszli z boiska - wspomina w rozmowie z WP SportoweFakty napastnik Górnika, Władysław Szaryński. - Siedziało nas paru w szatni. Byłem ja, był Lubański, był Wilczek. To, co działo się na murawie, widziałem później tylko w telewizji - potwierdza Hubert Kostka.

Górnik grał w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów z Romą. To był trzeci mecz, wcześniejsze kończyły się remisami (1:1 w Rzymie i 2:2 w Chorzowie). W Strasburgu także zabrakło rozstrzygnięcia (1:1). O awansie przesądził rzut żetonem - nie monetą, jak dziś często się powtarza. Ten miał dwie strony: zieloną i czerwoną. Oraz francuskie napisy: wygrany i przegrany. Wszak sędzia, Roger Machin, przyjechał znad Loary.

- Czerwone lubiłem tylko róże. Wiadomo, jak kojarzył mi się ten kolor. Nie najlepiej. A zielony to nadzieja. Szybko więc wybrałem - relacjonuje Oślizło w rozmowie z naszym portalem. Moneta zawirowała w powietrzu. Leciała, leciała i wreszcie upadła. Zieleń. Euforia. Górnik w finale. - Wokół sędziego był wielki tłum. Stasiu Oślizło skoczył jednak tak wysoko, że było widać, kto jest górą. Później zrobiliśmy jeszcze po stadionie rundę honorową z flagą Polski - mówi Szaryński.

"Panie sędzio, ja pana przed tłumem nie obronię"

Rzut żetonem był epilogiem dla dramatu rozpisanego na kilka aktów. Rywalizacja Górnika z Romą zwrotami akcji mogłaby obdzielić co najmniej kilkanaście spotkań. Z Rzymu podopieczni Michała Matyasa wywieźli remis. Strzelali Jan Banaś oraz Elvio Salvori. Mogło być nawet lepiej, Lubański obił jednak poprzeczkę i poślizgnął się w sytuacji sam na sam. Zaliczka była jednak cenna.

Rewanż od gola rozpoczął Fabio Capello. Jego strzał z rzutu karnego obronił Hubert Kostka, na dobitkę nic już jednak nie poradził. - Faulu nie było - mówi nam dziś bramkarz Górnika.

W przerwie szatnię sędziego odwiedził ponoć prezes zabrzańskiego klubu Erwin Wyra. I powiedział: "Pan popatrzy na ten tłum. Tu jest 100 tysięcy ludzi. Ja nie będę w stanie pana obronić".

Rzut karny z ostatniej minuty, po którym Górnik doprowadził do wyrównana, według Kostki także był naciągany. - Sędzia zwlekał z decyzją. Nasi dwaj obrońcy do niego ruszyli i pomogli w podjęciu decyzji - mówi Szarzyński. Włodzimierz Lubański przymierzył. Piłka wpadła w okienko. Gra o awans toczyła się dalej.

Dramat ostatniej akcji

Dogrywkę od gola zaczął Lubański. Awans wyślizgnął się zabrzanom z rąk w ostatniej akcji. Rywale wrzucali piłkę z autu, w "szesnastce" było 20 zawodników. Futbolówka została wybita przed pole karne. Za krótko. Francesco Scaratti z 18 metrów uderzył tuż przy słupku. - Desperacki strzał. Było ślisko, poszła nieprzyjemna "kaczka". Wpadło. Rozpacz - relacjonuje Oślizło. - Wiem, że nie wyglądałem przy tej bramce zbyt ciekawie. Piłkę zobaczyłem jednak dopiero w ostatniej chwili, jak już wpadła do bramki - wyjaśnia Kostka.

Zabrzanie byli przekonani, że odpadli z PZP. A spiker pocieszał kibiców. Udać miało się za rok. - Siedzieliśmy załamani. I wtedy wszedł do szatni Heniek Loska. Powiedział: "Nie martwcie się, gramy trzeci mecz". Szybko wyczytał w regulaminie, że bramki zdobyte w dogrywce nie liczą się podwójnie - wspomina Szarzyński.

Magik Herrera

Trzecie spotkanie było pełne magii. - Nie brakowało tego czary-mary Helenio Herrery. Przed meczem czekaliśmy w hotelu na autobus, a ten nie przyjeżdżał. Uratowała nas miejscowa Polonia. Wzięli nas do samochodów i zawieźli na stadion. A tam nasz autobus. Rywale oczywiście byli już na miejscu - opowiada Szarzyński. - Wychodzimy na boisko, a zawodnicy Romy dopiero schodzili z rozgrzewki. Trochę musieliśmy więc na nich poczekać. Takie to były zagrywki.

W trakcie meczu dwukrotnie gasło światło. Raz, gdy po dośrodkowaniu z lewego skrzydła do piłki w polu karnym dopadł Lubański. To mógł być gol, akcji dokończyć się jednak nie udało. Oczywiście, Lubański tego dnia swoje strzelił. Mecz zakończył się jednak remisem, bo na jego gola wykorzystanym rzutem karnym odpowiedział Capello. Dogrywka bramek nie przyniosła. O wszystkim przesądził ślepy los.

Szczęśliwy rzut żetonem oddał Górnikowi to, co zabierał w ciągu 300 poprzednich minut. - Byliśmy od nich lepsi we wszystkich trzech spotkaniach - podkreśla Kostka. - Awansowaliśmy zasłużenie - dodaje Szaryński.

Bo Lubański miał na bramkę zryw szatański

Meczami Górnika żyła wówczas cała Polska. Wypożyczalnie telewizorów przeżywały oblężenie. Tymi spotkaniami swoją legendę budował Jan Ciszewski, choć zdarzało mu się mylić Lubańskiego z Banasiem. Występy zabrzan zapowiadała w telewizji Krystyna Loska. Po drugim spotkaniu z Romą piosenkę o zespole napisał Wojciech Młynarski. Zaśpiewali Skaldowie.

Kiedy zabrzanie grali w pucharach, ulice pustoszały. A na boisku klękali kolejni rywale. Polacy wygrywali z Olympiakosem Pireus (2:2, 5:0), Glasgow Rangers (3:1, 3:1) i Lewskim Sofia (2:3, 2:1). Mecz z Romą na Stadionie Śląskim oglądało 100 tysięcy widzów. - Podobno chętnych na bilety było 360 tysięcy - wspomina Szaryński. Wśród szczęśliwców, którzy dostali wejściówkę, był między innymi Aleksander Kwaśniewski.

Pucharowej epopei Górnika zabrakło zwycięskiego finału. W nim zabrzanie przegrali z Manchesterem City 1:2. - Była szansa na zdobycie pucharu. Czegoś jednak zabrakło. Może trochę koncentracji, może trochę świeżości - mówi Szaryński. - Kiedy my graliśmy trzeci mecz, Anglicy odpoczywali. Działacze powtarzali nam ponadto: "Jeśli przegracie, nic się nie stanie. I tak mnóstwo wywalczyliście". Ci, którzy mieli żony, zabrali je do Wiednia. A tam, wiadomo - zakupy. Tej swobody było trochę za dużo.

- Padało, było zimno. Typowa angielska pogoda. Możliwe, że wpływ na nasz wynik miała też zmiana trenera, przed półfinałami Matyas zastąpił bowiem Gezę Kalocsaya. Jego taktyka nie pasowała do naszego stylu - dodaje Oślizło. - Czujemy niedosyt. To nie był Górnik z poprzednich meczów.

- Wszyscy pytają mnie, czy ten wynik to sukces. Fakt, doszliśmy do finału. Ale my go przecież przegraliśmy. Myślałem tak zaraz po meczu. I myślę tak do dziś - dodaje Kostka.

Klątwa Huberta Kostki

To był rok 1970. Od trzeciego meczu z Romą i rzutu żetonem minęło dokładnie 46 lat. - Kiedy w ogóle jest ta rocznica? 22 kwietnia? To wtedy moja najstarsza córka ma urodziny. Teraz będę pamiętał - mówi ze śmiechem Oślizło. Pamiętać będą też kibice. Trudno sobie wyobrazić, aby w najbliższym czasie któraś z rodzimych ekip nawiązała do pucharowych sukcesów Górnika.

- Ja po tym finale z Manchesterem powiedziałem, że na kolejny występ polskiego klubu w finale europejskiego pucharu poczekamy co najmniej dwadzieścia lat. Minęło dwa razy tyle - mówi Kostka. - Sporo się pomyliłem, bo ciągle czekamy. I będziemy jeszcze czekać. Może nawet kolejne czterdzieści lat.

Kamil Kołsut

Zobacz inne teksty autora -->  [b]ZOBACZ WIDEO Stanisław Czerczesow przed Cracovią: to będzie trudny mecz

{"id":"","title":""}

[/b]

Źródło artykułu:
Komentarze (3)
art75
19.09.2017
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
A co w tym artykule robi Kwasniewski kim on wtedy był , dzieckiem to sa jakies j.ja.  
avatar
wwwitek2006
22.04.2016
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
A ja miałem przyjemność być jednym z ok. 120.000 na Stadionie Śląskim, a 1. i 3.mecz, oczywiście przed tv i niezapomniany Jan Ciszewski. Kiedyś człowiek cały tydzień gryzł pazury w oczekiwaniu Czytaj całość
avatar
piotruspan661
22.04.2016
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Dobrze pamiętam ten mecz i tamtą atmosferę. Sport to była jedyna rzecz, która łączyła nas z "wielkim światem".