Piłkarz Termaliki: Nie spotkałem się dotąd z tak długim rozpamiętywaniem jednego zdarzenia

Przed ostatnią kolejką Ekstraklasy Termalica Bruk-Bet jest już pewna utrzymania, a wywalczyła je w Białymstoku - na terenie rywala, który miał do niej ogromny żal. Tomasz Foszmańczyk przyznał, że nie spotkał się dotąd z podobną sytuacją.

W grudniu ubiegłego roku ekipa Michała Probierza poległa na obiekcie beniaminka 0:2, a jeden z goli padł po nieudanym wybiciu piłki poza boisko (leżał na nim Wołodymyr Kowal). Po tym jak zatoczyła ona łuk przy linii bocznej, przejął ją Wojciech Kędziora i właśnie w tej akcji podwyższył prowadzenie.

WP SportoweFakty: Utrzymanie smakuje wam chyba wyjątkowo, patrząc na to jak bardzo zależało Jagiellonii, by wam utrzeć nosa...

Tomasz Foszmańczyk: Ten smak jest wyjątkowy bez względu na to z kim graliśmy. Co do Jagiellonii, to dało się oczywiście wyczuć presję z jej strony, ale my nie zwracaliśmy na to uwagi. Mieliśmy po prostu swój cel, który zrealizowaliśmy z nawiązką.

Przyzna pan jednak, że długo wam pamiętano zdarzenie, które przecież miało miejsce w grudniu...

- Dla nas to był temat zakończony. Zresztą uleganie nerwowej atmosferze nic bym nam nie dało, a wręcz mogłoby zaszkodzić. Uważam ze lepiej skupić się na samym meczu niż niepotrzebnie wprowadzać nerwowość. Nigdy nie spotkałem sie z tak długim rozpamiętywaniem pojedynczego zdarzenia. Uważam, że od przerywania meczu jest sędzia, a nie zawodnicy. Poza tym gdy już do tego wracamy, to trzeba pamiętać, że Wojtek Kędziora nie biegł z piłką na 20. metrze sam na sam z bramkarzem, lecz był na boku boiska i miał przed sobą jeszcze trzech obrońców Jagiellonii.

ZOBACZ WIDEO Marcin Żewłakow: jeżeli Nawałka ma do kogoś słabość, to do Mączyńskiego (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Wróćmy do obecnej rzeczywistości. Po porażce z Górnikiem Łęczna pewnie były w Niecieczy chwile zwątpienia i mogliście wtedy pomyśleć, że walka o utrzymanie zakończy się fiaskiem...

- Wiary akurat nie straciliśmy, choć nastroje się mocno popsuły. Nie wolno nam było tego meczu przegrać, a zawiedliśmy w najistotniejszym momencie. Dzisiaj można się tylko cieszyć, że obyło się bez przykrych konsekwencji.

Jak pan ocenia pierwszy sezon Termaliki w Ekstraklasie? Utrzymanie to było maksimum i trzeba się cieszyć, czy jednak byliście w stanie zapewnić sobie spokojniejszą końcówkę?

- Myślę, że odczucia są pozytywne. Najpierw chcieliśmy awansować do pierwszej ósemki. O to było jednak trudno, bo brakowało nam regularności. Mieliśmy różne fazy i tak też punktowaliśmy. Potem trochę nam tych oczek zabrakło. Nie można jednak przesadnie narzekać, bo suma szczęścia zawsze wychodzi na zero.

Jakie jest zainteresowanie meczami w Niecieczy? Ten największy szał już minął, czy dalej da się wyczuć efekt czegoś nowego?

- Zainteresowanie nadal jest bardzo duże. Oczywiście - jak na każdym innym stadionie - są rywale, którzy przyciągają bardziej i tacy, którzy nie budzą aż tak wielkich emocji. Jednak euforia związana z awansem Termaliki do Ekstraklasy na pewno się jeszcze utrzyma.

Został wam jeden mecz, w którym wy będziecie wyluzowani, a rywal pod ogromną presją. Ten spokój pomaga, czy np. trudniej o taki poziom mobilizacji, jaki będzie zapewne w Górniku Zabrze?

- Nie ma jednej recepty. Na pewno jednak łatwiej nam się pracuje, bo nie ciąży już na nas żadna presja poza tą, którą wytworzymy sobie sami.

Jest pan zadowolony ze swojej roli w drużynie? 25 meczów w Ekstraklasie, nie zawsze w podstawowej jedenastce, co przełożyło się na dwa gole i dwie asysty.

- Jestem umiarkowanie usatysfakcjonowany. Swojej postawy nie muszę sie wstydzić, choć liczba minut i spotkań mogła być zdecydowanie większa, a wtedy pewnie statystyki indywidualne również poszłyby w górę.

Co będzie dalej? Pański kontrakt kończy się 30 czerwca. Chce pan zostać w Niecieczy? Jest taka wola ze strony klubu?

- Żadnych konkretnych rozmów jeszcze nie było, ale to zrozumiałe, bo jesteśmy krótko po wywalczeniu utrzymania. Nie chcę na razie wyrokować, czy zostanę w Termalice. Pojawiły się też propozycje z innych klubów, a konkrety? Na to jeszcze przyjdzie czas.

Rozmawiał Szymon Mierzyński

Komentarze (0)