W bagażniku, z fałszywym paszportem. Tak czołowi polscy piłkarze uciekali z PRL

W tamtych czasach sportowcy żyli jak pączki w maśle. Luksusowe mieszkania, nowe samochody, talony do ekskluzywnych sklepów. Mimo to marzyli o transferze zagranicznym.

Zimowa noc nie zachęcała do opuszczania ogrzewanej stróżówki. Nie było jednak wyjścia. Młody funkcjonariusz niemieckiej Straży Granicznej zaklął pod nosem, gdy zobaczył zbliżające się światła. Znowu będzie musiał wyjść do nadjeżdżającego od francuskiej strony samochodu.

- Panie kierowco, proszę przygotować swoje dokumenty oraz wszystkich pasażerów - funkcjonariusz nie był w stanie opanować zgrzytania zębami.

- Jedzie ze mną tylko mój przyjaciel, Wolfgang Schaenzler. Zasnął, bo za nami kilka ciężkich dni. Pracowaliśmy od świtu do nocy.

- Skąd jedziecie i co robiliście?

- Z południa Francji. Jesteśmy skautami FC Koeln. Obserwowaliśmy tam piłkarzy, którzy mogą trafić do naszego zespołu w nowym sezonie.

ZOBACZ WIDEO Engel: światowe sławy mówią, że narozrabiamy na Euro (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

- I jak? Będą duże wzmocnienia?

- Myślę, że Bayern Monachium powinien już nas się bać. Powalczymy o mistrzostwo (śmiech).

- Trzymam za słowo. Kibicuję od zawsze Borussii Dortmund. Skopcie tym przemądrzałym gwiazdom z Bawarii tyłki. Proszę jechać. Szerokiej drogi.

300 metrów dalej, Schaenzler otworzył oczy, zdjął czapkę, odłożył ciepły koc. - Udało się - wyszeptał w kierunku kierowcy.

- Witamy w domu Andreas - odpowiedział prowadzący samochód. - Możesz już normalnie mówić, nie musisz szeptać.

Andrzej Rudy szeroko się uśmiechnął...

Herbert Henryk Pohl pierwszym "zdrajcą ojczyzny"?

W czasach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej z kraju uciekło kilkudziesięciu (niektóre źródła mówią o ponad stu) piłkarzy. "Zdrada" - jak nazwali tę ucieczkę - Andrzeja Rudego jest najbardziej znaną i spektakularną historią z czasów komunizmu. - Chciałem po prostu grać w lepszym klubie, rozwijać swoje umiejętności, zrobić karierę - tłumaczył już w wolnej Polsce piłkarz. - Poza tym byłem zakochany. Pojechałem za Anią.

Władze PRL-u stworzyły bardzo skomplikowany system obostrzeń, który znacznie ograniczał, a często wręcz uniemożliwiał piłkarzom wyjazd do zagranicznego klubu. Ukończone 30 lat, pierwsza klasa sportowa, trzyletnia gra dla jednego zespołu w Polsce, miejsce w reprezentacji... Na palcach jednej ręki można było policzyć zawodników, którzy spełniali te wymagania. Nic więc dziwnego, że kolejni ligowcy wykorzystywali wyjazdy na mecze pucharowe lub zgrupowania, aby wyjść z hotelu i już więcej nie wrócić.

- Jako sportowcy żyliśmy jak pączki w maśle. Jednak dopiero, gdy wyjeżdżało się do krajów zachodniej Europy, widać było bogactwo i przepych - mówi Jan Tomaszewski.

- To był inny świat - dodaje Andrzej Niemczyk, który co prawda nie był piłkarzem, ale przecież w innych dyscyplinach również zdarzały się ucieczki. - Sam wykorzystałem sytuację i jakby to powiedziała dzisiejsza młodzież "wylogowałem się z PRL".

Pierwszym zanotowanym w oficjalnych dokumentach piłkarskim zbiegiem z PRL-u był Herbert Henryk Pohl (przypadkowa zbieżność nazwisk z Ernestem Pohlem - przyp. red.). - We wrześniu 1957 roku wyjechał on z reprezentacją Polski juniorów do Niemieckiej Republiki Demokratycznej, skąd "zbiegł do RFN" - można przeczytać w artykule autorstwa Sebastiana Pileckiego, "Odmówił powrotu do kraju: ucieczki piłkarzy z PRL na Zachód".

[nextpage]
Czyn Pohla został zakwalifikowany jako zdrada ojczyzny. Piłkarzowi groziło wieloletnie więzienie, a Komenda Miejska Milicji Obywatelskiej w Gliwicach prowadziła nawet działania operacyjne. Oczywiście do ówczesnych mass mediów, kontrolowanych przez komunistyczne władze, nie przedostało się ani jedno zdanie dotyczące tej sprawy.

Niby na urlop, a tak naprawdę...

Głównie uciekali piłkarze z Górnego Śląska. Wielu z nich miało w Republice Federalnej Niemiec najbliższych, którzy pomagali w zorganizowaniu ucieczki. Na dodatek sportowcy posiadali niemieckie korzenie, co ułatwiało możliwość otrzymania obywatelstwa w zachodniej Europie. Eryk Nowara, Eugeniusz Piechaczek, Joachim Pierzyna - to tylko bardziej znani piłkarze, którzy uciekali w latach 50. i 60. ubiegłego wieku.

W listopadzie 1976 roku na wycieczkę do Jugosławii wyjechał reprezentant Polski juniorów - Helmut Dudek. Otrzymał paszport i pozwolenie na wyjazd, bo PZPN widział w nim wielki potencjał. Koledzy z Szombierek Bytom patrzyli na niego, jakby wygrał los na loterii. Wakacje w Jugosławii. To było coś!

Dudek tak naprawdę nawet przez moment nie pomyślał o wypoczynku. Miał 19 lat, całe życie przed sobą, nie chciał spędzić go w Polsce. - Podczas jednego z wyjazdów do Niemiec nawiązałem kontakt z agentem piłkarskim, który obiecał mi kontrakt - wspominał wiele lat później.

W Jugosławii wyszedł z hotelu i już więcej nie wrócił. W 1978 roku odnalazł się w Moenchengladbach. A dokładnie w szerokiej kadrze Borussii, która była wówczas jednym z najlepszych klubów nie tylko w RFN, ale i całej Europie. Rok później wywalczył Puchar UEFA. Co prawda polski obrońca w Moenchengladbach pełnił rolę głębokiego rezerwowego i w ciągu dwóch sezonów zagrał zaledwie w sześciu meczach Bundesligi i czterech spotkaniach pucharów europejskich. Oczywiście nie zmienia to faktu, że zapisał się na stałe w historii polskiego sportu. Jako pierwszy zawodnik znad Wisły, który triumfował w finale europejskich pucharów. Nie zmieni tego fakt, że do upadku komunizmu praktycznie nikt o tym nie wiedział. Przecież dziennikarze w PRL-u nie mogli napisać takiej informacji.

Jak można było stracić 800 tysięcy marek

Marek Leśniak. Na podstawie jego historii mógłby powstać świetny scenariusz filmowy. Sława legendarnego "Misia" byłaby poważnie zagrożona. 18 maja 1988 roku, po meczu eliminacyjnym do igrzysk olimpijskich w Seulu (Dania-Polska), z hotelu w Kopenhadze piłkarz Pogoni Szczecin po prostu zniknął.

- Nie miałem wyjścia - mówił po latach. - Upominało się o mnie wojsko, więc czekał mnie dwuletni pobyt w Legii Warszawa. Nie chciałem iść do stolicy. Jednak doskonale wiedziałem, co mnie czeka, jak odmówię. Przecież Rysiek Robakiewicz tak zrobił i w 1985 roku został skazany na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata. Nie miałem zamiaru zostać kryminalistą.

A działacze nawet nie chcieli słyszeć o transferze. Nawet kiedy klubowy fax w Szczecinie odebrał propozycję Bayeru Leverkusen - dwa miliony marek. Bajeczne pieniądze!

Leśniak więc uciekł. Służba Bezpieczeństwa natychmiast rozpoczęła akcję mającą zdeprecjonować zawodnika. - Należy stwierdzić, że M. Leśniak nie odbiegał od wizerunku przeciętnego piłkarza I ligi. Najwyższą wartość dla niego stanowiły finansowe profity oraz otrzymywane różnego rodzaju ulgi, [takie] jak szybkie uzyskiwanie i zamiany mieszkań na coraz wyższy standard, asygnaty na samochody, indywidualny tok nauczania w szkole średniej, jak i na uczelni. Wysokie zarobki niepokrywające się z umiejętnościami, demoralizująco wpływające na jego postawę, utrzymywały go w przeświadczeniu swojej dużej wartości. Prowadził on niehigieniczny tryb życia, kolidujący z etyką sportowca (palenie tytoniu, nadużywanie alkoholu) - do takiego dokumentu w oficjalnych archiwach dotarł historyk, Sebastian Pilecki.

[nextpage]
Fala oszczerstw pewnie zalałaby wkrótce wszystkie media, ale komunistyczne władze doszły jednak do wniosku, że warto porozmawiać z Bayerem Leverkusen. Sprawę wyciszono, delegaci wyznaczeni przez Aleksandra Kwaśniewskiego, który był wówczas przewodniczącym Komitetu do spraw Młodzieży i Kultury Fizycznej, polecieli do RFN. W wyniku tych rozmów Leśniak wrócił do Polski, dokończył sezon, został zwolniony ze służby wojskowej i wyjechał już legalnie z całą rodziną, do Leverkusen. Niemcy zapłacili za Polaka 1,2 mln marek.

Sprawa Leśniaka była sygnałem dla innych piłkarzy, że z komunistami można wygrać. Od tego momentu można było powoływać się fakt, iż piłkarz Pogoni otrzymał pozwolenie na wyjazd, mimo że nie spełnił warunków określonych przez władze państwowe.

Rudy dzwoni do Łazarka

Na to właśnie liczył wspomniany na początku artykułu Andrzej Rudy. Latem 1988 roku przeszedł ze Śląska Wrocław do GKS-u Katowice. Suma transferowa? Kosmiczna, jak na ówczesne czasy. 50 mln złotych! Pamiętajmy, że sport w PRL-u, przynajmniej oficjalnie, miał status amatorski. Takie pieniądze mogły więc szokować. Katowicki klub wydał nawet oświadczenie, że te 50 mln złotych nie pochodzi z budżetów ani kopalń, ani z zysku spowodowanego podwyższeniem cen węgla. - Musieliśmy w taki sposób zareagować, bo górnicy wpadliby w szał, gdyby dowiedzieli się, że ich ciężka praca idzie na transfer piłkarza - tłumaczył kilka lat później prezes GKS-u, Marian Dziurowicz.

Można przypuszczać, że podpisując umowę z ekipą z Katowic, Rudy już myślał o ucieczce do jednej z lig zachodniej Europy. 12 listopada 1988 roku nadarzyła się doskonała okazja. Rudy razem z reprezentacją Polski, którą nazwano "Kadrą PZPN" wyjechał do Mediolanu, gdzie miał rozegrać mecz z okazji dziewięćdziesiątej rocznicy powstania włoskiej federacji. Rywalem miała być ekipa gwiazd ligi włoskiej - z Diego Maradoną, Claudio Caniggią, Carecą, czy Lotharem Matthaeusem na czele.

- Chciałem zagrać z takimi piłkarzami - przyznał po latach Rudy. - Pokazać Maradonie, że też potrafię kopać piłkę, marzenie. Musiałem jednak uciec przed meczem. Bo potem nie było już ani czasu, ani możliwości.

Jak zaplanował, tak zrobił. Wyszedł z hotelu "Leonardo da Vinci", wsiadł do samochodu i dotarł do RFN (przed służbą graniczną ukrył się podobno w bagażniku), gdzie czekała już jego dziewczyna - Anna Dąbrowska, miss Dolnego Śląska z 1986 roku. Stamtąd zadzwonił do trenera Wojciecha Łazarka, przeprosił i zadeklarował, że może w każdej chwili wrócić do Polski. - Andrzej liczył, że szybko znajdzie klub, który będzie chciał negocjować, jak Bayer w sprawie Leśniaka - opowiadali koledzy z reprezentacji.

I znalazł. Szefowie AS Monaco przysłali do Polski propozycję, ale szybko się wycofali. Przestraszyli się problemów. Za 150 tysięcy marek "sprzedali" zawieszonego zawodnika do Koeln. Piłkarz nielegalnie przekroczył granicę - historię przytoczyliśmy na początku artykułu.

Niemcy byli bardziej zdeterminowani. Prezes Dietmar Artzinger-Bolten najpierw poskarżył się w FIFA na decyzję polskiej federacji o zawieszeniu zawodnika, a potem przyjechał do Warszawy i położył na stole czek o wartości dwóch milionów marek.

- Albo bierzecie taką kasę i wydajecie certyfikat, albo Andreas posiedzi u mnie kilka miesięcy i od nowego sezonu legalnie zostanie zarejestrowany w Bundeslidze. A Wy będziecie się zastanawiać, co mogliście sobie kupić za te pieniądze - miał powiedzieć.

Czek został przyjęty.

[b]Marek Bobakowski

[/b]

Komentarze (0)