Za to obowiązuje barbarzyństwo w służbie zatrutej idei.
Można to potępić, można się skrzywić w niesmaku, można się łączyć w bólu, ale żyć trzeba dalej. Świat będzie się kręcił nadal, a ludzie nadal będą żyć swoim życiem, codziennością, troską o bliskich. Może tylko z większym lękiem czy obawą. Dopiszą Niceę, a może i Francję w ogóle, do miejsc niebezpiecznych i całej, długiej listy kierunków, w które nie należy się wybierać na wakacje. I nie zbiją ich z tropu tłumy nad Bałtykiem, chamski parawaning na polskich plażach, drożyzna i nawet niedosmażona ryba utytłana w głębokim tłuszczu. Strach swoje robi...
Ale strachem bez przerwy żyć się nie da. Trzeba wrócić do banalnej codzienności. Także do sportu. I ja o sporcie właśnie chciałem. No więc obejrzałem mecz Zagłębia Lubin w Belgradzie w meczu eliminacji do Ligi Europejskiej. Skończył się 0:0, ale ja byłem po nim cholernie zadowolony. Dawno nie widziałem polskiej drużyny klubowej, która gra tak mądrze z silniejszym od siebie rywalem. Od razu pomyślałem, że działa efekt reprezentacji Polski, która pokazała w mistrzostwach Europy, że dobrą organizacją, przygotowaniem fizycznym i konsekwencją w grze defensywnej można wiele zdziałać. Ale złapałem się na tym, że tezę tę mocno naciągam, bo przecież Zagłębie Piotra Stokowca gra tak od dawna.
ZOBACZ WIDEO Dariusz Mioduski: kluczem do sukcesu jest przychód 50 mln euro (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Więc może prawdziwsze będzie drugie skojarzenie z EURO 2016, choć też trzeba pamiętać o odpowiedniej skali porównując tak różne "systemy walutowe". Otóż gra Zagłębia skojarzyła mi się z występem Włochów na francuskim turnieju. Że przesadzam? Wcale nie. Bo przecież nie twierdzę, że piłkarze z Lubina grają na tym samym poziomie co "Squadra Azzurra" a jedynie, że stylem, sposobem gry, jej organizacją, przypominają piłkarzy w błękitnych koszulkach.
Zespół Antonio Conte zachwycił mnie w dwóch meczach we Francji: w wygranych po 2:0 spotkaniach z Belgią i Hiszpanią. W obu tych konfrontacjach Włosi uznali, że nie stać ich na otwartą grę z rywalami, którzy mają więcej atutów w ofensywie. Zaczaili się więc - co jest w ich naturze, charakterze i piłkarskiej tradycji - pod swoją bramką groźnie kontrując rywali. Wielką przyjemnością było oglądanie, jak piorunująco szybko przechodzą z obrony do ataku. To był moment i za chwilę rywale musieli wyciągać piłkę z siatki. A sama organizacja gry obronnej całego zespołu? Bajka. Nie myślałem, że kiedyś będę się zachwycał bardziej jakością defensywy niż tiki-taką. A jednak…
Zachowując odpowiednie proporcje, Zagłębie zagrało w Belgradzie właśnie po włosku. Mądrze w organizacji gry, twardo, nieustępliwie, z natychmiastowym doskoczeniem do rywala. Nikt takiej gry nie lubi, każdemu gra się ciężko z uwieszonym na szyi przeciwnikiem. Co testował w Belgradzie - zresztą zupełnie dosłownie - Arkadiusz Woźniak w jednej z akcji.
Także kontry Zagłębia były zabójcze, a w zasadzie zabójcze być mogły. Strzały Adriana Rakowskiego i Łukasza Piątka powinny znaleźć drogę do bramki Partizana, ale tu jest pewnie ta subtelna różnica z włoską jakością, o której było powyżej. Podobało mi się nawet jak Maciej Dąbrowski wyprowadził piłkę na połowę rywala, mijając zwodami kilku przeciwników, w dobrym, starym stylu Franco Baresiego, choć pan Maciek pewnie go nawet nie pamięta.
Wiem, że lubinianie mieli szczęście i że człowiek porównujący grę Zagłębia do reprezentacji Włoch sam wystawia się na strzał, bo przecież "Miedziowi" mogą dostać sromotne lanie w rewanżu tak jak Cracovia czy Piast Gliwice, albo jeszcze wcześniej w Ekstraklasie. Ale i tak warto się narażać. Bo cholernie lubię, jak polski zespół - nawet jak mu brakuje jakości w porównaniu z rywalem - pokazuje, że nie ma kompleksów. I drużyna Stokowca, który przeniósł na nią swój charakter, to właśnie w Belgradzie pokazała. Zaimponowali mi chłopaki. Brawo.
Przy okazji... Ci, którzy twierdzą po meczu w Belgradzie, że Miro Radović nie nadaje się do Legii, bo to już nie ten "Rado", chyba zwariowali. Nawet jeśli Serb nie jest jeszcze w najwyższej formie, to w każdym jego dotknięciu piłki widać jakość piłkarską, jakiej dziś na próżno szukać u zawodników zatrudnionych przy Łazienkowskiej. Z jednym wyjątkiem, dla Brazylijczyka Guilherme. Nie mam żadnych wątpliwości, że taki Radović bardzo by się przydał Legii w walce o Ligę Mistrzów. Dlaczego go nie zakontraktowano latem? Pojęcia nie mam, trudno mi zrozumieć politykę transferową Legii w tym letnim okienku.
Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl