Marna inauguracja we Wrocławiu. Bezzębny Śląsk, nieskuteczny Lech

PAP / Maciej Kulczyński
PAP / Maciej Kulczyński

Starcie Śląska z Lechem miało być hitem inauguracyjnej kolejki Ekstraklasy, ale zawiodło oczekiwania. Bramki we Wrocławiu nie padły, nie było też wielkich emocji.

Gospodarze przystąpili do gry w najsilniejszym składzie, zaś rywal aż bez siedmiu zawodników. Patrząc jednak na przebieg pierwszej połowy, można było odnieść wrażenie, że jest odwrotnie. Już w 2. minucie wynik mógł otworzyć Marcin Robak, który zamknął strzałem głową akcję oskrzydlającą, na szczęście dla Mariusza Pawełka uderzył blisko środka bramki i 35-latek obronił.

Podopieczni Jana Urbana sprawiali lepsze wrażenie. Szybciej wymieniali podania, byli dokładniejsi i znacznie częściej stwarzali klarowne sytuacje. Szkoleniowiec Lecha wybrał ustawienie z dwójką napastników, którego nie sprawdzał latem zbyt często, mimo to jego zespół kreował dobre okazje. Problem w tym, że zarówno Robak, jak i Nicki Bille Nielsen byli skrajnie nieskuteczni. Duńczyk spudłował przy próbie dobicia strzału Tomasza Kędziory, a później w stuprocentowej sytuacji trafił tylko w słupek. Z kolei były snajper Pogoni Szczecin mógł otworzyć wynik uderzeniem głową, lecz też zabrakło mu precyzji.

Ta indolencja mogła się zemścić na gościach pod koniec pierwszej połowy. Uratował ich jednak Jasmin Burić, który piękną robinsonadą zatrzymał techniczne uderzenie Łukasza Madeja.

W przerwie trenerzy nie zdecydowali się na zmiany, ale Mariusz Rumak skorygował grę w defensywie Śląska na tyle, że po zmianie stron lechici nie mieli już takiej łatwości w dochodzeniu do sytuacji. Wciąż dłużej utrzymywali się przy piłce, momentami rozgrywali ją ładnie dla oka, ale efektów nie dawało to żadnych.

ZOBACZ WIDEO Dariusz Mioduski: kluczem do sukcesu jest przychód 50 mln euro (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Jeśli chodzi o wrocławian, to solidniejsza postawa w tyłach była jedynym pozytywem, bo bramce Buricia zagrażali niezmiernie rzadko. Mało widoczny był Alvarinho, niezbyt konkretny także Ryota Morioka, który w ostatnim starciu obu drużyn (1 kwietnia w Poznaniu) zdobył dla Śląska zwycięskiego gola. O taki sam wyczyn Japończyk mógł się jeszcze pokusić w doliczonym czasie, ale jego kąśliwy strzał sprzed pola karnego obronił Burić. Nieco wcześniej po drugiej stronie boiska wejście smoka mógł zaliczyć Dawid Kownacki, lecz nie potrafił zamienić na gola dobrego dośrodkowania Robaka i z jego anemicznego uderzenia wyszło w zasadzie podanie do Pawełka.

Więcej spięć podbramkowych już nie było. Oba zespoły zainkasowały po jednym punkcie, ale rozczarowały grą i z pewnością nie takich widowisk oczekują ich kibice. Wydaje się, że większe powody do niedosytu ma Kolejorz, który zwłaszcza w pierwszej połowie mógł otworzyć wynik, a po efektownym triumfie 4:1 w pojedynku o Superpuchar Polski z Legią Warszawa, jego apetyty były mocno rozbudzone. Zaspokoi je jednak najwcześniej w 2. serii, gdy podejmie KGHM Zagłębie Lubin. Śląsk natomiast pojedzie do stolicy na konfrontację z mistrzem Polski.

Śląsk Wrocław - Lech Poznań 0:0

Składy:

Śląsk Wrocław: Mariusz Pawełek - Augusto, Lasza Dwali, Piotr Celeban, Paweł Zieliński, Adam Kokoszka, Filipe Goncalves (73' Ostoja Stjepanović), Łukasz Madej, Peter Grajciar (77' Mariusz Idzik), Alvarinho (89' Kamil Dankowski), Ryota Morioka.

Lech Poznań: Jasmin Burić - Tomasz Kędziora, Paulus Arajuuri, Maciej Wilusz, Robert Gumny, Maciej Gajos (84' Dawid Kownacki), Abdul Aziz Tetteh, Łukasz Trałka, Dariusz Formella (89' Kamil Jóźwiak), Nicki Bille Nielsen (75' Radosław Majewski), Marcin Robak.

Żółta kartka: Alvarinho (Śląsk Wrocław).

Sędzia: Bartosz Frankowski (Toruń).

ZOBACZ WIDEO Dariusz Mioduski: kluczem do sukcesu jest przychód 50 mln euro (źródło TVP)

Źródło artykułu: