W poniedziałkowy wieczór podopieczni Andrzeja Rybarskiego kiepsko rozpoczęli mecz z Lechią Gdańsk. Od 7. minuty grali w osłabieniu po czerwonej kartce dla Pawła Sasina i mieli sporo pretensji do sędziego o to wykluczenie. - Patrząc z perspektywy tego spotkania, to zabił zawody. Był agresywny atak, ale Paweł w ostatniej chwili cofnął nogę - ocenia Grzegorz Bonin. - W pierwszej połowie my nie wiedzieliśmy co zrobić i Lechia chyba też. Goście klepali na swojej połowie, a my czekaliśmy - dodaje.
Lechia bezapelacyjnie dominowała na boisku i po pierwszej połowie prowadziła 1:0. Po przerwie Górnik Łęczna jednak wziął się w garść i poważnie zagrażał faworytowi. Oba zespoły zdobyły po jednym golu i komplet punktów zgarnęli goście. - W przerwie to sobie poukładaliśmy, wyszliśmy innym ustawieniem. Można powiedzieć, że dwoma napastnikami bez skrzydeł i zneutralizowaliśmy przewagę rywali. Mecz się wyrównał, ale zadecydowała szybko stracona druga bramka. Tak klasowy zespół jak Lechia zmusiliśmy do wybijania piłek. Rywale mieli swoje sytuacje, ale nie poddawaliśmy się do końca - zauważa 32-letni pomocnik.
Górnik zadebiutował w roli gospodarza na Arenie Lublin, a trybuny zapełniły się niespełna w jednej czwartej. Zabrakło najbardziej fanatycznych kibiców, którzy ograniczyli się do utrudniania pracy kas przez płacenie groszami i krótkich śpiewów zza stadionu w trakcie drugiej połowy. Zielono-czarni starają się odnaleźć w nowej sytuacji. - Inna specyfika, musimy się do tego przyzwyczaić. Wychodzimy na mecz i musimy grać. Kibice byli zawsze z nami, dopingowali, ale my nie mamy na to wpływu. Nie możemy się położyć i obrazić. Musimy robić swoje, kto inny o tym decyduje. Tyle w temacie - kończy Bonin.
ZOBACZ WIDEO Piotr Stokowiec: mogliśmy zagrać tą samą "11" co z Partizanem (źródło: TVP)
{"id":"","title":""}