Marek Wawrzynowski: sprawa Sebino Plaku to kompromitacja działaczy (felieton)

Po wielu latach tolerowania "Klubów Kokosa" w Polsce, w końcu zapadł konkretny wyrok - Śląsk Wrocław będzie musiał zapłacić Albańczykowi Sebino Plaku co najmniej milion złotych. Ale sprawa pozostawia dużo większy niesmak niż mogłoby się wydawać.

Sprawa Sebino Plaku to, miejmy nadzieję, jeden z ostatnich epizodów wojny o prawa piłkarzy. Wojny, w którą się zaangażowaliśmy, bo to jeden z istotnych problemów naszego futbolu.

Ale też "PlakuGate" to sprawa dwuwymiarowa, która powinna być lekcją dla szefów klubów.

Zacznijmy od tego, że Sebino Plaku nigdy nie powinien trafić do Śląska Wrocław. Nie na tych warunkach, na których trafił. Od początku sprawa śmierdziała. Oto przeciętny piłkarz z Albanii, któremu wyszedł jeden dobry sezon, dostaje we Wrocławiu kontrakt w wysokości 50 tysięcy złotych miesięcznie. Dlaczego? Bo trener Stanislav Levy go bardzo chciał?

Wyobraźcie sobie taką sytuację, że do Bundesligi idzie np. Stanisław Czerczesow i chce koniecznie wziąć jakiegoś zawodnika z Polski. I chce, żeby ten zawodnik, 28-letni nawet nie reprezentant kraju, zarabiał więcej niż gwiazdy Bundesligi. Taki Arek Piech, tyle że bez wpisu o kadrze do CV.

ZOBACZ WIDEO Sławomir Peszko: Twierdza w Gdańsku pozostaje niepokonana (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Piłkarza ściągał Stanislav Levy, musieli to zaklepać dyrektor sportowy - Krzysztof Paluszek, lub/oraz prezes - Piotr Waśniewski.

To pokazuje krótkowzroczność polskich klubów. Łatwo wydaje się cudze pieniądze. Kibice się nie zorientowali, bo Plaku szybko strzelił efektowną bramkę z Brugge, zagrał świetny mecz, pokazał szybkość, opanowanie piłki, i na tej opinii przejechał kolejne kilka miesięcy. Jego statystyka w Śląsku, w samych rozgrywkach Ekstraklasy, to... 29 meczów, 1 gol, 3 asysty.

Ta sprawa pokazuje jak na dłoni głupotę i niekompetencję działaczy. Jeśli ktoś płaci piłkarzowi pokroju Plaku 50 tysięcy miesięcznie, pokazuje to, że albo mieliśmy do czynienia z działaniem celowym albo straszliwą ignorancją.

Inną sprawą jest próba zmuszenia zawodnika do zejścia z kontraktu. Skoro go podpisałeś, to go respektuj. Zarząd zaproponował zawodnikowi obniżenie zarobków o połowę, więc ten, co zrozumiałe, nie zgodził się. Dlatego zaczęło się gnojenie. Zawodnik musiał trenować po 3 razy dziennie, choć nie był na żadnym obozie. Chodziło o uprzykrzenie mu życia. Wysyłanie go na treningi dzieci, żeby po prostu je oglądał, to próba poniżania. Takie gangsterskie metody to w Polsce norma. Nazwa "Klub Kokosa", od nazwiska Daniela Kokosińskiego, przyjęła się w formie humorystycznej, choć wcale nie jest śmieszna.

Takie metody stosowano w Białymstoku (np. Trytko), Krakowie (Cierzniak), Bytomiu (Rafał Grzyb, Michał Zieliński), ale przede wszystkim we Wrocławiu. Tu podobnych przypadków było całkiem sporo. Ostatnim była sprawa Flavio Paixao. A przecież to nie są odosobnione przypadki. Zawodnicy często nic nie mówili, bo piłkarz który sprawia kłopoty, może mieć problemy ze znalezieniem pracodawcy.

PZPN długo przyzwalał na takie nieuczciwe praktyki. Właśnie sprawa Plaku jest tu najlepszym przykładem. W 2015 roku Izba ds Rozwiązywania Sporów Sportowych przy PZPN rozwiązała umowę między zawodnikiem a klubem bez orzekania o winie. To haniebne, bo sprawa jest bardzo jednoznaczna. Klub podpisał umowę i musi jej przestrzegać.

To co się u nas dzieje to zwykły mobbing (choć prawnie nie podlega to pod takie zachowanie, gdyż piłkarze nie są na etatach), zjawisko, które wciąż sytuuje nas w trzecim świecie futbolu. Ale powoli z niego wychodzimy.

Jest z tej afery Plaku jedna bardzo pozytywna wiadomość dla czytelnika. Otóż właściwie każdy z nas, wzięty prosto z ulicy, może być działaczem, choćby prezesem dużego ligowego klubu. Nie potrzeba do tego absolutnie żadnych kompetencji.

Zobacz więcej artykułów autora

Źródło artykułu: