1 sierpnia oczywiście jeszcze nie przeminęły (i długo nie przeminą) echa transferu Gonzalo Higuaina do Juventusu Turyn. To zbyt głęboka rana i wielka obraza dla wszystkich neapolitańczyków, żeby można o tym po prostu zapomnieć i z takim samym entuzjazmem jak wcześniej patrzeć do przodu.
Między Cavanim a Higuainem
Dlatego na obchodach 90. urodzin klubu (odbyły się właśnie 1 sierpnia), których główną atrakcję stanowił mecz z Niceą stawiło się raptem 20 tysięcy kibiców. Byłoby jeszcze mniej, gdyby prezydent Aurelio De Laurentiis nie obniżył cen biletów i nie wpuścił za darmo wszystkich niepełnoletnich. Nie ma co też mydlić oczu, że magnesem była prezentacja Arkadiusza Milika. Nie była. To w końcu nie Diego Maradona, który na San Paolo ściągnął 90 tysięcy, czy Higuain - jego witało 50 tysięcy. Teraz natężenie gwizdów, kiedy na telebimach przypomniano mecz ostatniej kolejki i - jak się okazało - pożegnalny hat-trick Argentyńczyka z Frosinone, było wyższe niż oklaski dla przechadzającego się po murawie Polaka, który zwycięstwo 3:0 obejrzał z wysokości trybuny honorowej.
Akurat honory gwiazdy pełnił już od paru tygodni. Zaraz po Euro został zaproszony z narzeczoną i agentem na kilkudniowy pobyt na Capri. Pławili się w ciepłym morzu i luksusach i negocjowali. Sądząc po zdjęciach zamieszczanych przez Jessikę Ziółek w mediach społecznościowych podobało się i to bardzo. Mniej spodobała się Ajaksowi Amsterdam cena zaproponowana przez Napoli. Dla 20 milionów euro szkoda było holenderskiej fatygi. Sprawa trafiła więc ad acta.
Milik czekał, w dalszym ciągu wsłuchując się we włoskie sygnały. Juventus stracił nim zainteresowanie po zaangażowaniu Marko Pjacy. Inter wciąż miał go na celowniku, ale wcześniej musiałby kogoś sprzedać. Podobnie jak Milan bezskutecznie starający się ulokować na Wyspach Carlosa Baccę. I wtedy tempa nabrały wydarzenia w Neapolu. Higuain zamiast stawić się na pierwszym treningu w Napoli, wystąpił na konferencji prasowej jako nowy zawodnik Juventusu. Ujawnił przy okazji głęboko skrywany konflikt z De Laurentiisem, który niewdzięcznikowi za 90 milionów euro, odpowiedział z całą furią na Facebooku. Zdezorientowani i wściekli kibice nie wiedzieli, kogo obarczyć większą winą: prezydenta czy niedawnego idola? I z tego chaosu wyłonił się Milik. Ajax na 32 miliony (z czego 20 procent musi odpalić Bayerowi Leverkusen) już nie kręcił nosem. Podobnie jak Polak, który za podpis na pięcioletnim kontrakcie będzie otrzymywał 2,5 miliona euro rocznie i mierzył się z innymi wielkimi liczbami zostawionymi przez poprzedników.
Edinson Cavani zagrał w SSC Napoli na 104. Tyle goli ustrzelił przez trzy sezony, co przekonało Paris SG do wyłożenia 64 milionów euro. Kupiony w to miejsce za 37 milionów "El Pipita" w trzy lata zapakował 91 goli i tak jak Urugwajczyk żegnał się z Neapolem w koronie króla strzelców. Statystyki Milika w Ajaksie: średnia 1 gol co 117 minut stawiają go pomiędzy Cavanim (1 gol=112 minut) a Higuainem (1 gol=122 minuty), co na początek wróży tylko dobrze.
Święty trener
Ostatnie miejsce pracy też dodaje mu powagi. We Włoszech nadal cenią szkółkę z Amsterdamu. Uważają, że w mało której tak dobrze przygotowują do wstąpienia na piłkarski uniwersytet i to bez zbędnych egzaminów. Przykładów dostali bez liku, z profesorami Marco van Bastenem i Zlatanem Ibrahimoviciem na czele. Za nazwisko i kraj pochodzenia Milik wielu punktów nie zdobył w Neapolu, ale pieczątka Ajaksu kazała w jego papiery spojrzeć inaczej, z szacunkiem.
Lepiej zorientowani w europejskim futbolu wiedzieli też, że trafił do klubu bardzo bliskiego holenderskiej filozofii. W którym futbol totalny i przechylony na ofensywę nie jest czystą teorią, a gra skrzydłowych pozwoliła wznieść się w poprzednim sezonie na poziom 107 goli. Oczywiście z 38. królował Higuain, ale bez Jose Callejona, Lorenzo Insigne i Driesa Martensa jego gwiazda nie błyszczałaby pełnym blaskiem.
Dodał jej również splendoru trener Maurizio Sarri, o którym jeden z jego podopiecznych powiedział, że jest jak święty, bo potrafi robić cuda. Na każdego, kto myśli, że na zmianę pracy, naukę języka i jakiekolwiek ważne decyzje w życiu jest już za późno, przykład Sarriego musi podziałać pokrzepiająco. On bardzo chciał być piłkarzem, ale kiedy nie starczyło talentu ani szczęścia, jeszcze bardziej pragnął zostać trenerem. Bez przeszłości piłkarskiej, koneksji i nazwiska nikt mu niczego nie podał na tacy, więc musiał zaczynać od zera. Tam, żeby coś osiągnąć, zostać zauważonym i pójść wyżej należało pracować ciężko, ale za żadne lub symboliczne wynagrodzenie. Jednocześnie rodzinę trzeba było utrzymać. Dla pasjonata takiego jak Sarri trenerka stała się więc pracą, a raczej hobby wykonywanym po godzinach. Z rodziną widywał się tylko przy śniadaniu i późnej kolacji. Od 9 do 17 zarabiał w banku, następnie zrzucał obowiązkowy garnitur i pędził na trening, o zmroku wracał do domu.
Nie był zwykłym urzędnikiem bankowym. Można z pełnym przekonaniem napisać, że robił korporacyjną karierę, o jakiej wielu marzy. W Montepaschi di Siena odpowiadał za finanse na dużą skalę i międzynarodowy przepływ gotówki między wielkimi firmami, działał na dużych cyfrach, dużo podróżował, pracował w Szwajcarii, Luksemburgu, Niemczech i Anglii. W tej dziedzinie miał przed sobą ciekawą i raczej pewną przyszłość. Jednak wolał zaryzykować i tuż po czterdziestce porzucił bank, garnitur i na pełny etat założył dres.
Systematycznie pracując z różnymi klubami, głównie z Toskanii, przeskakiwał z klasy do klasy i kiedy skończył 55 lat, szykował się do debiutu w Serie A. - Ona nie była moim nadrzędnym celem, raczej fajnym i atrakcyjnym uzupełnieniem. Moim marzeniem było uczynienie z pasji zawodu, co mi się udało - mówił.
Dziś ma 57 lat i jest uważany za najlepszego obok Massimiliano Allegriego trenera pracującego we Włoszech. Widzi Milika niekoniecznie na środku ataku. Przecież pierwsze przymiarki pod niego robił, kiedy odejście Higuaina było tylko sennym koszmarem. On miał grać jak w reprezentacji Polski przy Robercie Lewandowskim. Dopiero transfer do Juventusu ustawił Polaka wyżej, ale nie musi tak zostać. Napoli nadal zabiega o napastnika. Nawet 70 milionów za Mauro Icardiego jednak nie skruszyło muru Interu. W orbicie zainteresować pozostają Nikola Kalinić, Simone Zaza, Stevan Jovetić, Carlos Bacca, a nawet Carlos Tevez. Do końca sierpnia zwrotu wydarzeń w tym temacie należy jak najbardziej oczekiwać.
Diabelski prezydent
Sarri ma klasę, szerokie horyzonty i to coś, co czyni piłkarzy lepszymi. Jak on święty, to De Laurentiis diabeł. Słynie z krewkiego temperamentu, niewyparzonego języka, a raczej gorących palców, którymi posługuje się w przelewaniu emocji i przemyśleń na Facebooka (tam dał odpór Higuainowi) i Twittera.
Jego zasługi są jednak niepodważalne. W 2004 roku z Napoli było podobnie jak z Pompejami. Tylko popiół i zgliszcza. Czwarta liga. Wtedy przybył dobrodziej - producent filmowy i wielki showman. Lubi brylować w towarzystwie. Parę lat temu, czując się lekceważony, odjechał na przygodnym skuterze z ceremonii układania ligowego kalendarza, z kibicami miewał utarczki nie tylko słowne. Relacje z nimi można porównać do rodeo - łatwe nie są.
W tym całym rozchwianiu pasuje jak ulał do klubu, którym rządzi i miasta, w którym mieszka. Dziś kocha i wita z otwartymi ramionami, jutro wyzywa i szczuje psami. I Milik będzie musiał się zmierzyć z tą huśtawką nastrojów, obecną na trybunach i w gabinecie prezesa, a jeśli chce przeżyć - uodpornić się na nią. Być jak Marek Hamsik, który przez 10 lat wiele doświadczył i znalazł się na niejednym zakręcie, ale dojechał najdalej z wszystkich. Jego neapolitańczycy uwielbiają ponad wszystkich.
Na Milika czekają piękny ośrodek treningowy w Castelvolturno i zaniedbany oraz pozostawiony od lat sam sobie stadion San Paolo, który nie wiadomo czy otrzyma od UEFA licencję na organizowanie meczów Ligi Mistrzów. Czeka go życie w złotej klatce, w apartamencie z widokiem na urokliwą Zatokę Neapolitańską. Koniec z wolnością, którą na pewno dawał mu Amsterdam. Przede wszystkim dla własnego bezpieczeństwa lepiej niech ogranicza się do przejazdu z treningu do domu i z powrotem, nie afiszuje się z drogim zegarkiem i inną biżuterią, a i tak może stać się ofiarą napadu rabunkowego z bronią w ręku. Jest to niejako wpisane w specyfikę miasta. Przekonali się o tym Ezequiel Lavezzi, Edinson Cavani, a nawet Hamsik i ich partnerki. Mimo tych wszystkich ograniczeń, jeśli nie będzie zbyt długo szukał goli, to znajdzie w Neapolu szczęście. I cały Neapol będzie leżał mu u stóp z okrzykiem: umarł król, niech żyje król.
Tomasz Lipiński
ZOBACZ WIDEO "Halo, tu Rio": historia pomnika Jezusa Odkupiciela (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Oglądaj rozgrywki włoskiej Serie A na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)