Czytaj w "PN": Primera Division. Liga czterech prędkości

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP/EPA / EPA/Juan Carlos Cardenas  /
PAP/EPA / EPA/Juan Carlos Cardenas /
zdjęcie autora artykułu

Gdyby w końcowej tabeli poprzedniego sezonu zamienić miejscami Valencię i Celtę, można by napisać, że nie było żadnej niespodzianki: triumfy i klęski zaliczyli ci, którzy byli do nich typowani. Bo też La Liga stała się do bólu przewidywalna.

W tym artykule dowiesz się o:

Każdy zespół znajduje się w jednej z czterech kategorii wagowych i w niej pozostaje od początku rozgrywek do końca, ewentualnie przesuwa się o jedno miejsce w górę bądź w dół.

Dowodzi to siły i stabilności ligi, ale też trochę odbiera emocje, no bo skoro suspens może zdarzyć się w ograniczonym zakresie, skoro pewne rzeczy są wykluczone, to nie może być inaczej. W Hiszpanii nie ma mowy, by jakieś Leicester zostało mistrzem. Czy ktoś może sobie wyobrazić na przykład Granadę zostawiającą za plecami Real, Barcelonę i Atletico? Ta drużyna, ani żadna z jej półki, nie ma prawa w nadchodzących rozgrywkach uplasować się nad jedną z trzech najsilniejszych ekip, a co dopiero nad wszystkimi na raz. Nie pomoże żaden Claudio Ranieri. W Primera Division cuda się bowiem ostatnio nie zdarzają i nie zanosi się, by znów powróciły. Historie, które w innych ligach pogrążają wielkich, czyli na przykład błąd przy zatrudnieniu trenera czy niesnaski w zespole, tu nie niosą ze sobą tak dojmujących skutków. Valencia, którą dotknęły wszystkie możliwe plagi, skończyła na dwunastym miejscu. Z kolei zbieg wszystkich możliwych korzystnych okoliczności może wywindować zespół z czwartej prędkości co najwyżej na jedenastą lokatę, którą zajął w sezonie 2015-16 UD Las Palmas.

Właśnie ta ekipa i wspomniana wcześniej Celta Vigo (szóste miejsce) są największymi rewelacjami poprzednich rozgrywek. W efekcie i na Kanarach, i w południowej Galicji dokonano latem bardzo małej liczby transferów. Z kolei rekord – jak na razie dwunastu nowych graczy, pobiło Deportivo. Po obiecującej kampanii 2014-15 były apetyty nawet na europejskie puchary w poprzedniej, a tymczasem skończyło się klapą. Potrzebna okazała się więc rewolucja, ze zmianą trenera włącznie.

Oprócz Deportivo, siedem innych drużyn przystępuje do nowego sezonu pod wodzą innego szkoleniowca, niż ten, który kończył minione rozgrywki. Są to: Villarreal, Sevilla, Malaga, Granada, Espanyol, Betis i beniaminek Alaves. Tegoroczny korpus trenerów La Liga wygląda na bardzo mocny. Powrócili do pracy dwaj fachowcy, którzy odnosili sukcesy przed laty, a teraz chcą pokazać, że wciąż żyją: Juande Ramos (Malaga) i Quique Flores (Espanyol, oby wytrzymał dłużej niż ostatnio w Getafe, gdzie na początku 2015 roku pracował przez niespełna dwa miesiące, po czym podał się do dymisji z powodów osobistych). Brakuje tym razem wynalazków, czyli szkoleniowców bez żadnego doświadczenia, których jedynym atutem jest piękna przeszłość piłkarska. To ciekawe, że nikt z prezydentów klubów nie zdecydował się na zatrudnienie kogoś podobnego. Przecież ostatni przypadek, czyli Zinedine Zidane w Realu, dowodzi, że taki naturszczyk też może odnieść sukces.

(...)

Leszek Orłowski Cały tekst można znaleźć w nowym numerze Tygodnika "Piłka Nożna"

Piłka Nożna
Piłka Nożna

ZOBACZ WIDEO "Halo, tu Rio": miasto Boga czy bez Boga? (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Źródło artykułu:
Komentarze (0)