Beniaminek świetnie gra u siebie, gdzie odniósł trzy zwycięstwa - nad Ruchem, Wisłą i Śląskiem. Gdynianie zdobyli w tych meczach osiem bramek, nie tracąc ani jednej. Kiedy Szwoch zaliczył w jednym spotkaniu trzy kluczowe podania, poczuł się... jak w I lidze. To wtedy, grając na zapleczu ekstraklasy, rozwinął się, nabrał pewności na boisku, nauczył się gry ofensywnej. Mimo odejścia do Legii, mógł do Gdyni wrócić na wypożyczenie. Legioniści zastrzegli w umowie, że w każdej chwili mogą jego pobyt nad morzem skrócić, ale na razie się na to nie zanosi. Legia ma swoje priorytety, gra o Ligę Mistrzów.
- W Gdyni, jeszcze w I lidze, po raz pierwszy poczułem, że mogę rządzić na boisku i rzeczywiście prowadzić grę. Wszedłem na wyższy poziom. Gram zdecydowanie lepiej, czuję zaufanie sztabu szkoleniowego i też sam do siebie mam większe zaufanie. Odnośnie Ruchu Chorzów i trzech asyst, tamten mecz fantastycznie się dla mnie ułożył. Grałem na wielkim luzie i może dzięki temu poszło tak świetnie? - zastanawia się 23-letni ofensywny pomocnik.
Po świetnym występie rozdzwonił się telefon Mateusza. Piłkarz musiał tłumaczyć, dlaczego we wcześniejszym meczu z Wisłą, również wygranym 3:0, nie udało mu się mieć ani jednego kluczowego podania...
ZOBACZ WIDEO Michał Pazdan: Nieważne jak. Ważne, że awansowaliśmy
Ten od wady serca
- Zdecydowanie rzadziej byłem przy piłce, a wynikało to z faktu, że cała drużyna tak zagrała. Dlatego nie było okazji, żeby się wykazać. Kiedy możemy wymienić kilkanaście podań, przeprowadzić atak pozycyjny, wtedy czujemy się lepiej. Arce gra się trudniej, kiedy piłka praktycznie nie spada na ziemię - wyjaśnia.
Pytania dziennikarzy Mateuszowi uzmysłowiły jeszcze jedną rzecz. Grając tak dobrze, sam wysoko zawiesił sobie poprzeczkę. Kiedy był w Legii, nikt na niego nie liczył, nikt nie oczekiwał cudów. Po prostu istniał gdzieś obok, o czym świadczy chociażby fakt, jak nisko umiejętności młodych zawodników oceniał wówczas Stanisław Czerczesow. Akademię i jej piłkarzy wręcz wyśmiał, stawiał tylko na sprawdzonych przez siebie graczy. Jedynie Henning Berg posłał Szwocha na boisko osiem razy w ekstraklasie.
- Pojawiałem się na placu tylko wtedy, gdy Legia grała w eksperymentalnym ustawieniu. Tak wyglądała moja rzeczywistość. W Gdyni czuję się częścią podstawowego składu. Trenerzy wymagają ode mnie, żebym był kluczowym piłkarzem. Współtworzę ofensywne trio i jestem centralną postacią zespołu. W takim ustawieniu nie mogę pozwolić sobie na to, by przez chwilę być niewidocznym - opowiada, mając na myśli współpracę z Dariuszem Zjawińskim, Marcusem da Silvą, czy Miroslavem Bożokiem. Postawione przed nim wymagania są w zasadzie takie same, jak w I lidze, kiedy prowadził drużynę do najwyższej klasy rozgrywkowej. W tej roli się odnalazł. Jak na zapleczu – gra tak samo dobrze, nie robi mu wielkiej różnicy fakt, że musi mierzyć się z ekipami z ekstraklasy. Szwoch mówi, że Arka ma swój styl, nie zamierza go zmieniać, nawet rywalizując z potentatami. Zresztą było tak, kiedy Arkowcy mierzyli się z Jagiellonią czy Wisłą.
(...)
Hubert Maćkowiak
[b]Cały tekst można znaleźć w nowym numerze Tygodnika "Piłka Nożna"
[/b]