Po meczu z Termaliką trener Legii, w towarzystwie kapitana drużyny Kuby Rzeźniczaka, udał się pod płot oddzielający kibiców z Warszawy od boiska. Besnik Hasi usłyszał co swoje, a jego zawodnik mu to przetłumaczył. Choć tłumaczenie było raczej zbyteczne. Ten rodzaj "rozmowy" rozumie się nawet bez znajomości języka.
Czego trener Legii szukał pod płotem? Usprawiedliwienia? Wybaczenia? Bo na pewno nie szacunku. Kto mu kazał tam iść? Kto w ogóle może trenerowi kazać tłumaczyć się publicznie przed rozemocjonowanym tłumem? Jaki to ma sens? A może ktoś Hasiemu nie powiedział, że on tam iść nie musi? Może już wówczas był – jak swego czasu francuski trener Raymond Domenech – straszliwie sam?
Wzywanie przez kiboli piłkarzy "do spowiedzi" ma w Polsce długą i złą tradycję. Od lat "bałkanizuje" nasz futbol i stawia go gdzieś pośród lig: serbskiej, greckiej i tureckiej. Zjawisko istnieje i na razie istnieć będzie, bo nie ma woli i środków, by sobie z nim poradzić.
Smutne obrazki przestraszonych piłkarzy oglądamy w każdym sezonie, na różnych stadionach. Ale jakoś trenerów stawianych do pionu przez kibiców trudno mi sobie przypomnieć? Albo nie było takich incydentów w ogóle, albo mało. A w Legii? Bywali pod trybuną poprzednicy Albańczyka, ale jednak w innej roli. Czasem Maciej Skorża pozdrowił zaprzyjaźnionych ze sobą kiboli, czasem im machnął ręką Henning Berg, co – jak na jego temperament – i tak było wulkanem emocji. Kiedyś kiboli pod trybuną w Bełchatowie uspokajał Jan Urban, bo robili zadymę i psuli finał Pucharu Polski. O Stanislawie Czerczesowie w tym kontekście w ogóle nie ma co mówić. On nie bardzo chciał słuchać nawet uwag Żewłakowa z Leśnodorskim, a co dopiero połajanek od kiboli.
ZOBACZ WIDEO Leśnodorski o Hasim: W Legii nie palimy nikogo na stosie (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Po co więc Hasi podszedł do płota jak Kargul z Pawlakiem? Czy czuł, że gniew kibiców może go zdmuchnąć, zanim jeszcze samolot z piłkarzami Borussii wyląduje na Okęciu? Być może. W niedzielnym programie "Cafe Futbol" w Polsacie Sport dyrektor sportowy Legii Michał Żewłakow, który dla mistrzów Polski znalazł albańskiego trenera, nie wyglądał na kogoś, kto chce za niego umierać. W necie hula akcja #Hasiout (czyli "wywalić Hasiego") i rozwija się w najlepsze. Trwa zresztą od jakiegoś czasu, ale chichotem historii jest fakt, że jej apogeum przypada na dzień przed pierwszym od 20 lat meczem polskiego klubu w Lidze Mistrzów. Paradoks. Normalnie szkoleniowiec, który dokonuje takiego wyczynu z zespołem z Ekstraklasy, zostaje z automatu trenerem roku. Tymczasem Albańczyk codziennie przy goleniu, patrząc w lustro, musi się zastanawiać, czy to czasem nie jest jego ostatni dzień w pracy.
Hasi ma absolutne prawo zacząć zdradzać pierwsze przejawy schizofrenii. Rozjechały mu się dwie rzeczywistości. W jednej ma ogromny sukces – i tego nikt i nic mu już nie zabierze – a w drugiej jest odbierany jako przypadkowy facet, nieudacznik, który dostał superauto, ale absolutnie nie potrafi nim jeździć. Obija krawężniki, daje się wyprzedzać rzęchom, wciska gaz, gdy trzeba deptać hamulec i odwrotnie. Z początku wydawało się, że problem stąd, iż "kierowca" jest nowy, ale lada chwila się nauczy. Nic z tych rzeczy – zamula auto już od prawie kwartału.
Legia grała beznadziejnie już w sparingach w czerwcu. Potem bez stylu było w lipcu i – co gorzej – także w sierpniu. Nadejście września również nic nie zmieniło. Taka klapa w Niecieczy musi powodować kolejne frustracje wewnątrz zespołu, niedowierzania i kompletną utratę pewności siebie u zawodników. Czyli pewność się zmniejsza, a presja zwiększa. Wobec Legii wymagania są ogromne i zawsze jednoznaczne: wygrywaj, a jeśli nie potrafisz to… spadaj.
Po ogłoszeniu nominacji Albańczyka na trenera Legii napisałem na portalu Futbolfejs.pl tekst pt: "Legio, psie Sabo, nie idźcie tą drogą". Wydawało mi się, że branie kolejnego trenera zza granicy, o którym – siłą rzeczy – zbyt mało się wie, jest dużym ryzykiem. A patrząc na CV i dokonania Hasiego, byłem przekonany, że nie jest trenerem wybitnym. Że jest kilku Polaków, którzy w niczym mu nie ustępują, a przynajmniej znają panujące w Ekstraklasie okoliczności. Że Legia złapie na dzień dobry parę porażek, zanim nowy trener zorientuje się, gdzie ma koło domu najbliższy warzywniak. Życie człowieka, nawet trenera, nie toczy się wyłącznie w klubie. Często o tym zapominamy, że taki facet po przegranym meczu musi wrócić do domu, ktoś tam na niego czeka, albo ktoś nie czeka. Ma się z kim napić, albo pije do lustra. Wraca do klubu, szarpie się, próbuje budować autorytet. To wszystko kosztuje kupę nerwów, a gdy jesteś nowy – przeniesiony z zupełnie innej rzeczywistości – kosztuje podwójnie. Hasi właśnie jest przy kasie i płaci. Płaci też Legia za jego zatrudnienie. I póki co stoi za Hasim murem. Ale ten mur się zaskakująco szybko – gdy jest taka potrzeba – rozbiera. Sentencje z ostatnich lat: Urban był najlepszym polskim trenerem, Berg miał dać Legii sznyt europejski, bo w kraju to sobie sama powygrywa, a Czerczesow był w końcu tym, kogo szukano. Jak się okazało, tylko do czasu.
Jedno jest pewne. Można nakręcać akcje przeciw trenerowi, można żądać jego dymisji, ale nie ma sensu przekonywać, że nieprzekonujący Albańczyk jest winien całemu złu w Legii. Przecież ten zespół ludzi, przy konkurencji, jaką ma w Ekstraklasie, powinien sam wygrywać. Nawet jakby trener na dwie godziny poszedł na piwo. Siada w szatni kilku "starych", uzgadniają co mają grać i – jak powiedziałby Janusz Wójcik – golą frajerów. A jednak nie golą.
Dziś Legia przypomina połączenie Arki Noego z Wieżą Babel. Różnorodność gatunków na pokładzie i nikt się z nikim dogadać nie może. Besnik Hasi wygląda na sumiennego faceta. Zrobił wszystko co umiał i co mógł. Nawet po dwa razy. Bez efektu. Właściciele dali mu komfort i czas. Ale szaleńcami nie są.
Zresztą sam Hasi musi mieć poczucie, że nie wycisnął z Legii nawet 50 procent jej potencjału. A jeszcze pod płotem dostał "korepetycje" i przyśpieszony kurs z kodeksu honorowego. Jeszcze niedawno trener Legii rzucił tłumowi na pożarcie Vranjesa i Brzyskiego. Sam się nie spodziewał, że grill dla niego rozgrzewa się tuż obok.
Jest dla niego już nowa rola. Rola rozbefu.
Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl
Wietrzą skład niemiłosiernie i oczekują cudów od trenera. Czerczesow zobaczył co się święci i odszedł. Czym tu grać?