Miał rację Aleksandar Prijović, gdy kręcił głową na wyniki losowania grup Ligi Mistrzów. Real Madryt - jak najbardziej, bo to w końcu marzenie. Który piłkarz z prowincji nie marzy, by dostać oklep od najlepszego klubu w historii, prawda? Ale Borussia Dortmund i Sporting? No cóż, gorzej być nie mogło. To, co los dał mistrzom Polski w losowaniu wcześniejszych rund, teraz odebrał.
Po raz kolejny przekonaliśmy się, jak daleko nam do zachodniego futbolu. Szybkość, technika, kreatywność - portugalski i polski zespół uprawiają zupełnie inne dyscypliny sportu.
Legioniści powtarzali głośno popularne powiedzenie, że jak spadać, to z wysokiego konia. Nie sądzili, że się połamią. Dlatego do Lizbony na wszelki wypadek Legia Warszawa pojechała nie po punkty, a jak wszyscy powtarzają, po naukę.
Polski hydraulik zrezygnował z poszukiwania pracy na zachodzie i zadowolił się stażem. Dobre i to. Choć śmiesznie to brzmi, w obozie mistrza Polski po przegranej ze Sportingiem zapanował optymizm. Śmiesznie albo i dość smutno. Zero celnych strzałów w starciu z ledwie solidnym europejskim zespołem, który ma ambicje "namieszać" (choć warto podkreślić, że zagrało tam trzech podstawowych zawodników ze składu mistrzów Europy), to nie powinien być powód do tego, żeby już podnosić głowę. Tym bardziej, że Sporting w drugiej połowie wyraźnie zluzował. Legia dla zespołu Jorge Jesusa to tylko chłopiec do bicia. A teraz drużyna ma ważny mecz z Vitorią Guimaraes w swojej lidze. Z samą Vitorią Guimaraes, więc trzeba się oszczędzać.
ZOBACZ WIDEO: Sporting - Legia. Oto koszmar mistrzów Polski. Bartosz Bereszyński: Tak dalej być nie może
Ale też nie ma się co samobiczować. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
A Legia obecnie siedzi w oślej ławce, dlatego każdą choćby drobną poprawę warto odnotować w dzienniku. Choćby dla wprowadzenia lepszej atmosfery. Na przykład Jakub Rzeźniczak. To solidny ligowy obrońca, który ostatnio został już tak zmieszany z błotem przez swoich własnych kibiców, że wiele osób by się po czymś takim nie podniosło. A środkowy obrońca Legii, który w tym sezonie mógłby otworzyć hurtownie z błędami, nagle pokazał, że jest w stanie znowu grać na swoim starym poziomie. Przyzwoitym. Agresja, szybkość, celne reakcje.
Poza tym jeszcze kilku zawodników zagrało na poziomie solidnym, co może przydać się w przyszłości - Jakub Czerwiński, Adam Hlousek, w końcu Vadis Odjidja-Ofoe, który ma być liderem, a do tej pory przypominał chodzącą reklamę wakacji all-inclusive. A więc jest jakiś punkt wyjścia.
Ale najważniejsze wydaje się to, czego nie widać. Czyli wyprawa działaczy, trenerów. Jeśli nie pojechali do Lizbony głównie po to, żeby zrobić sobie zdjęcie przy Pomniku Zdobywców, to może coś z tego być. Choćby inspiracja. Sporting dziś musi działać na wyobraźnię. Fantastyczny skauting i szkolenie młodzieży daje Portugalczykom środki finansowe, które prezesi polskich klubów znają głównie z serwisów ekonomicznych. A szefowie Legii nie kryją, że chcą pójść tą drogą.
Tylko na razie nie bardzo wiedzą, jak się za to zabrać. Mam wrażenie, że w ostatnich latach w szkółce piłkarskiej Legii, zamiast na konkretach, skupiono się na walce o stołki. Kilku obiecujących szkoleniowców straciło posady, a wyników w postaci nowych wychowanków w poważnym futbolu od lat nie ma.
Tymczasem w kadrze Sportingu jest 11 wychowanków, oprócz tego 10 zawodników pochodzących z tego klubu było w składzie mistrzów Europy. To powinno dać do myślenia.
Jeśli Legia mądrze zainwestuje pieniądze, które dostanie za Ligę Mistrzów (niekoniecznie w odszkodowania dla trenerów czy w kary na rzecz UEFA - "Parkiet" obliczył ostatnio, że w ciągu 3 lat Legia zapłaciła za swoich fanów 11 milionów złotych kar), za kilka lat nie musi już wyglądać jak dozorca na zjeździe fizyków jądrowych.
Marek Wawrzynowski