Słowo na niedzielę. Józef Wojciechowski: Zbigniew Boniek strzela do własnej bramki

PAP/EPA /  	Paweł Pawłowski
PAP/EPA / Paweł Pawłowski

Ludzie w PZPN nie mają zielonego pojęcia, jak firma, jaką jest piłkarska federacja, powinna działać, by dostarczyć pieniądze do klubów. Obecna ekipa tego nie robi. Kluby padają jak muchy - mówi Józef Wojciechowski, kandydat na szefa PZPN.

WP SportoweFakty: Dla wielu Polaków nasza piłka to Zbigniew Boniek. Ma pan odwagę mierzyć się z legendą?

Józef Wojciechowski: Jestem pełen sympatii do Zbyszka. Jesteśmy w podobnym wieku. Kiedy zdobywał największe sukcesy, nie było mnie w kraju, ale zdaję sobie sprawę, że solidnie zapracował na miano piłkarskiej legendy. Tyle tylko, że nie wszystkie legendy, które sprawdziły się na boisku, sprawdzają się później jako menedżerowie. To trochę inna półka. Włodzimierz Lubański też był świetnym piłkarzem, na pewno nie gorszym od Bońka, a jakoś nie ma ambicji, żeby zarządzać korporacją. A PZPN to tak naprawdę duża korporacja. Boniek przyszedł do niej w trudnym momencie, bo wcześniej także była zarządzana przez byłego piłkarza, który z dużym biznesem, organizacją i budżetem nie miał nic wspólnego. Trzeba umieć zarządzać dużym zespołem ludzi, trzeba mieć wizję. Zastanowić się, czy obecny stan, w jakim jest polska piłka, nas zadowala, czy może mamy jakiś plan rozwoju.

I rozumiem, że pan taki plan rozwoju ma?

- Tak. Przedstawię go w najbliższym czasie. Uważam, że nasz futbol może być lepszy, niż jest dziś. Myślę, że wiem, jak to zrobić. Wiem, że wszyscy patrzą przez pryzmat reprezentacji Polski, która ma osiągnięcia. Z jednej strony trzeba jasno powiedzieć, że dawno polska kadra nie grała tak dobrze, ale z drugiej przy tej klasie zawodników, przy tej wielkości kraju, wciąż nie mamy adekwatnych wyników. Poza tym polska piłka klubowa jest dziś w opłakanym stanie.

ZOBACZ WIDEO Tomaszewski: Nawałka zaczął "filozofować" ze składem i... (Źródło: TVP S.A.)

Dlaczego?

- Zejdźmy niżej niż kadra, w której występują głównie piłkarze grający na co dzień za granicą. W ekstraklasie, w pierwszej lidze bieda aż piszczy. Jest gorzej niż cztery lata temu, kiedy działałem w Polonii Warszawa, wtedy kluby miały chociaż jakąś wartość, dzisiaj za czapkę śliwek można kupić trzy, cztery kluby ekstraklasy. Nie powiem które, bo mogłoby to zaszkodzić ich wizerunkowi. To jest naprawdę fatalne. Przeczytam coś panu: "Mamy dobrą reprezentację i gdy sędzia gwiżdże początek spotkania, to z każdym możemy i wygrać, i przegrać. W piłce klubowej jest inaczej. Jesteśmy słabsi od wielu, wielu drużyn w Europie i nie pasujemy do tej wielkiej piłki". Wie pan, kto to powiedział? Sam Zbigniew Boniek. Przecież on sam sobie

wystawia laurkę. Inny cytat z Bońka: "Mamy naprawdę wielką młodzież, ale wszyscy wyjeżdżają z kraju w wieku 18-20 lat. My szkolimy, a beneficjentem są kluby zagraniczne i reprezentacja Polski. Dobrze by było, gdyby to jednak polskie kluby były beneficjentami. Do tego trzeba zwiększenia budżetu, zmiany kilku ustaw, kilku praw. Potrzebny nam jest inny wizerunek futbolu - więcej zorganizowanego kibicowania, mniej chamstwa, mniej przeklinania na trybunach. To właśnie decyduje o tym, że do tego dochodzi wielki biznes, a za tym z kolei idą wielkie pieniądze, lepsi piłkarze, większy sukces". Powiem tak - jak zwykle w przypadku Bońka celny strzał. Szkoda tylko, że strzela do własnej bramki.

Uważa pan, że pomaganie finansowe klubom to rzeczywiście rola PZPN?

- A czyja? No chyba ktoś stoi na czele piłki w Polsce? Nie może być tak, że na koncie PZPN leży ponad 160 mln złotych, PZPN wydaje na marketing 4,5 mln, a w tym samym czasie kluby padają, bo brakuje im 100 tys. złotych. To wstyd. Przecież to nie okręgowe związki, tylko nadrzędna instytucja zarządza futbolem. Jeśli zarządza… Tu jest naprawdę pole do popisu, dużo roboty do wykonania. Myślę, że akurat mam na to czas i pomysł. Moja branża, czyli deweloperka, to w jakimś sensie samograj, a już nie mam ambicji szukania innych wyzwań biznesowych.

Z delegatami z regionów jest trochę inaczej. Oni są w jakiś sposób zastraszeni, uzależnieni od władz centralnych. Niestety, sposób działania obecnych władz przypomina mi trochę wschodnie standardy.


Anty-Boniek to trochę za mało. Co pan wypisze na sztandarach?

- Przede wszystkim trzeba mieć wizję i plan działania, ale o tym już niedługo. Poza tym nie uda się zmienić polskiej piłki bez potężnego zastrzyku finansowego. Bez tego nie uruchomimy w sposób masowy szkolenia młodzieży czy szkolenia trenerów, nie pokażemy ludziom, jaki to wspaniały sport. Kluby pierwszej ligi, ale także kluby ekstraklasy nie myślą o tym, jak wychować genialnych zawodników, ale zastanawiają się, jak przeżyć do końca miesiąca, skąd wziąć pieniądze. Od kogo cokolwiek wyżebrać. Dziś muszą martwić się, jak zapłacić rachunki, a nie planować inwestycje w nowe boiska i zatrudniać zdolnych trenerów. Żeby znaleźć pieniądze dla futbolu, trzeba zachęcić ludzi, którzy pieniądze mają, by chcieli zainwestować właśnie w futbol.

I jak to zrobić?

- Bez uporządkowania norm prawnych, bez wyeliminowania chuliganów to się nie uda. Przecież są rozwiązania, wzorce z innych krajów. Na przykład Anglii - tam problem chuligaństwa był większy niż w Polsce, a jakoś sobie poradzono. W Polsce PZPN zostawił kluby same, bez żadnej pomocy w tym zakresie i dlatego sponsorzy często omijają piłkę klubową szerokim łukiem. U nas od wielu lat mówi się o tym problemie i nic. A przykłady z innych branż pokazują, że można przełamać taki impas. Wiele lat mówiono na przykład o tym, że jest duża grupa ludzi, której nie stać na kredyty, w sumie to tej grupy na nic nie stać. I nagle okazało się, że można było wyzwolić nieużytkowane tereny w kilkunastu miastach w Polsce i ci najubożsi będą mieli gdzie mieszkać. W interesie deweloperskim jestem 23 lata, a mówiło się o tym 25 lat. Dopiero teraz okazało się, że jak się chce, to można.

To oczywiste, że piłce potrzebne są pieniądze. To, skąd je wziąć, nie jest już jednak tak oczywiste.

- Ludzie w PZPN pewnie znają się na piłce. Z tego, co się dzieje, wnioskuję jednak, że nie mają zielonego pojęcia, jak firma, jaką jest piłkarska federacja, powinna działać, by dostarczyć pieniądze do klubów i lepiej dystrybuować je w teren. Obecna ekipa tego nie robi, chociaż chwali się, że ma na koncie 160 milionów złotych. Kluby padają jak muchy. W ostatnich latach piętnaście klubów z tradycjami upadło lub stanęło na skraju upadku. Nie jest tajemnicą, że tak zasłużony klub jak Korona Kielce usiłuje zrobić transakcję z nabywcą z Senegalu za trzy miliony złotych. Ten nabywca potrzebuje tylko miliona, żeby zacząć działać, a i tak przesyła tę kwotę już od dwóch miesięcy. Takich klubów jest więcej. I przypomnę - wszystko w czasie, kiedy PZPN chwali się bogactwem…

Nie rozumiem, dlaczego PZPN miałby pomagać prywatnym przedsiębiorstwom.

- Bo PZPN stoi na czele polskiej piłki i powinien się troszczyć, by kluby ekstraklasy i pierwszej ligi były silne, zdrowe. Jeżeli ktoś ma problem, trzeba się temu przyjrzeć i zastanowić się, jak można pomóc. Ja bym tak zrobił. Zresztą chodzi nie tylko o transfer pieniędzy, ale jest także wiele innych form wsparcia. Warto też zauważyć, że to w tych klubach wychowujemy przyszłych reprezentantów.

I co? Wszystkim klubom przelewałby pan tyle samo czy pomagał tylko biednym?

- Zobaczyłbym, gdzie leży problem danego klubu, podzielił kluby na kilka kategorii i przygotował dla każdej kategorii inny program wsparcia. Tak się to robi w biznesie. Jeżeli klub jest źle zarządzany, to jedno, ale jeżeli na dany dzień brakuje mu pieniędzy, bo wykruszył się jakiś sponsor - to co innego. Do każdego przypadku trzeba podejść indywidualnie. Po to PZPN zbiera pieniądze z różnych działalności, żeby je dystrybuować dla dobra polskiej piłki, bo jeżeli nie zostanie uratowany jeden, trzeci, piąty klub, to niedługo nie będzie komu szkolić nowych piłkarzy. W ostatnim meczu reprezentacji Polski z Armenią grało dwóch piłkarzy, których talent został odkryty w mojej Polonii: Łukasz Teodorczyk i Paweł Wszołek. Kto wie, może gdyby nie Polonia, taki Wszołek dalej tułałby się po swoim Tczewie.

Zapewnię tylko, że ja nigdy nie zrobię tego, o czym czytałem jeszcze niedawno - race na stadion nie będą wwożone w samochodach PZPN. Skutki takiej współpracy prezesa PZPN z chuliganami widzieliśmy wszyscy.

Naprawdę nie uważa pan, że to naiwne myślenie? Przecież byłyby kluby, które chciałyby PZPN traktować jako głównego sponsora.

- PZPN jest głównym organem instytucji, jaką jest piłka nożna w Polsce. Jeżeli nie zajmie się tymi problemami, to kto ma się zająć? Nie można dziś grzać się w świetle reprezentacji i umywać ręce od problemów piłki klubowej. Wiem, że tak jest najłatwiej. Sukcesy moje, problemy ich. Dam panu przykład: do swojej firmy przejeżdżam trzy razy w tygodniu na trzy godziny po to, żeby pomóc moim ludziom. Mamy budżet uchwalony na cały rok, mamy plan działania i wszystko chodzi jak w zegarku. Jednak zawsze pojawi się jakiś problem. I w tym moja rola, jako seniora, jako członka rady nadzorczej, żeby się pojawić i pomóc komuś młodszemu, mniej doświadczonemu. Może ta osoba nigdy nie znalazła się w takiej sytuacji i po prostu nie wie, co robić? W przypadku polskiej piłki to właśnie rola PZPN. Ale federacja powinna mieć plan zarówno krótko, jak i długofalowy. Nie chcę mówić o swoich planach, bo szczegóły przedstawimy dopiero w najbliższym tygodniu. Poza tym nie chodzi tylko o wsparcie finansowe. Jeśli PZPN nie da klubom instrumentów do walki z chuliganami na stadionach, to możemy zapomnieć o dużych pieniądzach od sponsorów komercyjnych.
[nextpage]
Z pana listu otwartego na wszystkich wrażenie zrobiło pół miliarda złotych dla polskiej piłki. Znajdzie pan sponsorów, czy po prostu Józef Wojciechowski naciśnie enter i zrobi przelew?

- Józef Wojciechowski już zrobił dużo przelewów do piłki nożnej. Nie wykluczam pomocy, jeśli byłaby jakaś potrzeba, ale nie mówię tu o charytatywnym działaniu. Mam jednak wielu kolegów, wiem, jakie uczucia nimi kierują, wiem, dlaczego nie chcą dokładać pieniędzy do futbolu i wiem też, jak ma działać korporacja, by dużo zarabiać. Dziś PZPN - jak to się mówi - siedzi na kasie. A ona powinna pracować. Naprawdę jest szereg dróg, które prowadzą do pieniędzy.

Podoba się panu ustawa antyhazardowa?

- Nie może być tak, jak jest dziś, że kilka firm, które na polskim rynku działają legalnie, ma tylko około 10 procent dochodu z hazardu, bo 90 procent ucieka za granicę. One nie płacą u nas podatków, ani nie sponsorują klubów. Nic u nas nie zostaje. Wiem, że są prowadzone rozmowy o nowelizacji ustawy i dobrze, bo w wielu krajach sport jest finansowany z hazardu.

Czyli Boniek będąc twarzą nielegalnego bukmachera tak naprawdę działa nowocześnie?

- Każdy może ocenić to sam. Ja nie chcę go oceniać, uważam jednak, że jego tłumaczenia w tej sprawie są mętne. Nikt nie stoi ponad prawem w Polsce. Niezależnie czy wygram, czy przegram te wybory, to jednak chciałbym, aby stało się to po walce na programy, rzeczowe argumenty, na pomysły na sposób prowadzenia firmy. Bo dla mnie PZPN to po prostu firma z bardzo wysokim budżetem, która ma dbać o tych, którzy jej zaufali. Obecnie poza pięcioma klubami z ekstraklasy, które sobie radzą, całą resztę można kupić poniżej stu milionów złotych. Operujemy wartością, która jest niższa niż suma, jaką zapłacono za jednego polskiego piłkarza - Grzegorza Krychowiaka. Możemy sobie grać u siebie na pięknych stadionach i mydlić sobie oczy. Obiekty rzeczywiście są nowe i funkcjonalne, ale trzeba je zapełnić silną ligą. A dziś każdy może sobie włączyć telewizor i cieszyć się piłką na wyższym poziomie w ligach na Zachodzie.

Boniek w ogóle przez te cztery lata zrobił pana zdaniem coś dobrego?

- Nie będę go oceniał. Nie zrobił po prostu wszystkiego tego, co ja bym chciał zrobić. Żeby nasza piłka zaczęła działać, żebyśmy chodzili na mecze uśmiechnięci, jak robią to kibice w innych krajach. Przecież nawet Białoruś regularnie wprowadza kogoś do Ligi Mistrzów, nie mówiąc już o Czechach czy Słowacji. W piłce klubowej jesteśmy tam, gdzie jesteśmy i nie zauważyłem żadnej poprawy przez ostatnie cztery lata. Nie zauważyłem wizji, że zrobimy teraz coś innego, nie usłyszałem żadnego programu. Niejednokrotnie zapraszałem Zbyszka, byśmy o naszych pomysłach głośno porozmawiali. Zapraszam nadal, ale chyba nie jest mu to po drodze. Mam nadzieję, że podczas zjazdu wyborczego dostaniemy swoje pół godziny, a może i więcej. Chciałbym powiedzieć delegatom, co myślę, co chciałbym zrobić i jak wiele energii chciałbym poświecić piłce. Nie będę jak Zbyszek prezesem na pół etatu.

Boniek podobno nie bierze pensji. Pan jako prezes by brał?

- Ja nawet w swojej firmie nie biorę pensji. Zresztą w PZPN nie korzystałbym ani ze służbowego samochodu, ani z kierowcy. Przyzwyczaiłem się do swojego.

Jak pan odebrał atak medialny, jaki miał miejsce, gdy okazało się, że zebrał pan wystarczające poparcie, by startować w wyborach?

- Starałem się tego nie czytać, ale z tego, co mi donoszono, niektórzy wpadli w jakąś furię. Atakowano mnie w sposób nieuprawniony. Wypominać mi, że położyłem Polonię, mogą tylko ci, którzy nie znają faktów. Sprzedałem klub razem z prawami do zawodników za osiem milionów złotych. To przyzwoite pieniądze, mniej więcej za tyle samo, ile sam zapłaciłem. Zostawiłem go w dobrej kondycji finansowej. Obwinianie mnie za winy mojego następcy jest śmieszne. To tak, jakby mówić, że Bogusław Cupiał "położył" Wisłę Kraków. Czternastu piłkarzy z mojej Polonii nadal odgrywa ważne role w klubach, w których grają, i to nie tylko ci, którzy są w reprezentacji. Jest też przecież Adrian Mierzejewski, Radosław Majewski czy Artur Sobiech. Polonia, kiedy z niej odchodziłem, była na szóstym miejscu ekstraklasy, dwa sezony wcześniej doszliśmy do trzeciej rundy w europejskich pucharach, a nie każdemu klubowi się to udaje.

To może ze strachu?

- Oczywiście, byłem kontrowersyjny i często zbyt emocjonalny. Mówiłem to, co inni bali się powiedzieć. Mówiłem o sędziach, że są nieprofesjonalni - byli bardzo stronniczy i zabrali nam dużo punktów. Mówiłem też wiele o trenerach, bo to też był i jest problem. Musimy ich lepiej szkolić, finansować stypendia. No bo gdzie oni mają się uczyć, jeśli nie od najlepszych za granicą? Ale wyciągnąłem lekcję i dziś jestem już innym człowiekiem.

Selekcjonerów zmieniałby pan tak często jak trenerów w Polonii?

- Tak jak powiedziałem – wyciągnąłem wnioski z czasu, w którym byłem w Polonii. Poza tym mamy dobrego selekcjonera, ma dobrą passę. Po co go zmieniać? I na koniec, PZPN to nie klub. Decyzji nie podejmuje się samemu. Będąc prezesem PZPN, byłbym jednym z członków zarządu. Otoczyłbym się ludźmi kompetentnymi, których niestety w Polonii mi zabrakło.

Czyli kim? Jest Cezary Kucharski i Radosław Majdan. Podobno także Tomasz Kłos i Tomasz Frankowski?

- W tym momencie nie podam żadnych nazwisk. Pracuję w zespole, stoi za mną sztab ludzi. Jest ich wielu, ale na razie za wcześnie na zdradzanie szczegółów. Teraz zastanawiamy się tylko nad tym, jak dotrzeć do ludzi, którzy mają mandat do głosowania.

Czy Kazimierz Greń jest po pana stronie?

- Nie wiem. Zresztą to pytanie do niego. Ja na pewno nie chcę dziś chwalić się tym, kto z delegatów lub członków PZPN mnie popiera. Liczy się to, kto poprze mnie w dzień wyborów.

Z różnych względów chcę być prezesem tylko cztery lata, nie interesuje mnie druga kadencja. Zapewniam jednak, że mojemu następcy trudno będzie zepsuć to, co zbuduję.

Dlaczego tak późno ruszył pan z kampanią?

- "Późno" to pojęcie względne. Myśli pan, że jakbyśmy zaczęli zbierać głosy poparcia kilka tygodni wcześniej, to byśmy je utrzymali? Nie udałoby się nam. Przykład prezesa Śląska Wrocław, u którego, po telefonie z PZPN, interweniował prezydent miasta, był nagłośniony przez media, ale takich przypadków było dużo więcej. Właśnie dlatego, mimo iż otrzymaliśmy więcej listów z poparciem mojej kandydatury, pokazaliśmy tylko tyle, ile konieczne, by zarejestrować mnie jako kandydata. Zresztą muszę powiedzieć, że jestem zdumiony tym, jak wiele osób jest niezadowolonych z tego, co dzieje się teraz.

Legia, Lech, inni wielcy są za panem?

- Nie chcę zdradzać, jakie mam poparcie, ale liczę na to, że uda mi się przekonać wiele klubów ekstraklasy i pierwszej ligi. Z delegatami z regionów jest trochę inaczej. Oni są w jakiś sposób zastraszeni, uzależnieni od władz centralnych. Niestety, sposób działania obecnych władz przypomina mi trochę wschodnie standardy. Ale z drugiej strony nie dziwię się Zbyszkowi, że też robi co może.

Jaką rolę w naprawianiu piłki miałoby odegrać państwo? Ostatnio Kucharski z Majdanem złożyli w ministerstwie dokumenty mające pokazać Witoldowi Bańce, że sama kandydatura Bońka jest sprzeczna z prawem.

- Dokładnie ze statutem PZPN, który wyraźnie mówi o tym, że kandydatem może być tylko ktoś, kto na stałe zamieszkuje terytorium Polski. Prezes Boniek tłumaczy się, że jest tu zameldowany, ale meldunek i miejsce zamieszkania to dwie różne kwestie. Zbyszek mógłby szybko przeciąć te wątpliwości. Wystarczy, żeby pokazał PIT za 2015 rok. Wiadomo, że podatki płaci się tam, gdzie się na stałe zamieszkuje. Wracając do roli ministerstwa, zajmuje się ono sportem jako całością. Ministerstwo jest małe, a przecież piłka nożna to niejedyna dyscyplina, jaką się w Polsce uprawia. Futbol ma jednak to do siebie, że potrafi na siebie zarobić. Tak jak jest w innych krajach. Wiadomo, że w przypadku sportu, który sam na siebie zarabia, ministerstwo nie będzie samo inicjować pewnych projektów. Bez silnego lidera PZPN, pospinania wszystkich projektów w całość, nic się nie wydarzy. Rolą prezesa PZPN jest przygotować program rozwoju polskiej piłki, przedstawić go ministrowi i przekonać, żeby pomógł go zrealizować. Zresztą przekonać do współpracy trzeba także inne ministerstwa, na przykład w temacie walki z chuliganami na stadionach. Zapewnię tylko, że ja nigdy nie zrobię tego, o czym czytałem jeszcze niedawno - race na stadion nie będą wwożone w samochodach PZPN. Skutki takiej współpracy prezesa PZPN z chuliganami widzieliśmy wszyscy

Na finale Pucharu Polski?

- To pan powiedział.

Co pan chciałby zostawić w PZPN po swojej kadencji?

- Branża deweloperska to moja czwarta branża, w której jestem, i w każdej osiągałem sukces. W piłce jestem sześć lat. Zdobyłem doświadczenie, za które zapłaciłem własnymi pieniędzmi. Wiele się nauczyłem, wyciągnąłem wnioski i nie wchodzę tu jak nowicjusz. Frycowe zapłaciłem w Polonii. Wiem, co chcę zrobić i jak to osiągnąć. Z różnych względów chcę być prezesem tylko cztery lata, nie interesuje mnie druga kadencja. Zapewniam jednak, że mojemu następcy trudno będzie zepsuć to, co zbuduję, jeśli wygram. Bardzo chciałbym, wzmocnić szkolenie młodzieży i stworzyć programy kształcenia trenerów, chciałbym wesprzeć kluby w walce z chuliganami i zbudować system wparcia, który wzmocni kondycje finansową polskich klubów, a wszystko po to, żeby nasza reprezentacja osiągała sukcesy na miarę naszych aspiracji, a nasze kluby regularnie grały w Lidze Mistrzów.

Rozmawiał Michał Kołodziejczyk

Słowo na niedzielę. Bogusław Leśnodorski: worek lodu na głowy kibiców

Słowo na niedzielę. Kamil Kosowski: Nie dostawaliśmy po łbie
Słowo na niedzielę. Tomasz Hajto: W futbolu liczy się gaz

Źródło artykułu: