- Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że grałem przeciwko Legii aż tak często – przyznaje Reiss. - Szkoda tylko, że zwykle przegrywaliśmy, a ja zdobyłem tylko siedem bramek. Trzeba jednak przyznać, że za moich czasów warszawski klub miał naprawdę silną ekipę, natomiast Lech z reguły był znacznie niżej w ligowej hierarchii. Trochę tych punktów jednak nazbieraliśmy, potrafiliśmy sprawiać radość swoim kibicom, a kilka spotkań na zawsze zostało w głowach.
Które z tych licznych konfrontacji z Legią wywarły na Piotrze Reissie największe wrażenie? Specjalnie dla "PN" król strzelców ekstraklasy z sezonu 2006-07 pokusił się o stworzenie rankingu najbardziej pamiętnych meczów przeciwko stołecznej drużynie.
1. Lech Poznań - Legia Warszawa 2:0 (I mecz finałowy Pucharu Polski w sezonie 2003-04)
- Wybór lidera nie mógł być inny. Strzelić gola Legii na własnym boisku to niesamowita frajda, a ja w tym spotkaniu zrobiłem to dwukrotnie. Na dodatek moje bramki okazały się wystarczającą zaliczką do tego, aby sięgnąć po Puchar Polski. To była dużego kalibru niespodzianka, bo na pewno nie uchodziliśmy za faworyta w dwumeczu - wspomina legenda Kolejorza. - Co ciekawe, ta pierwsza finałowa potyczka wcale nie miała odbyć się w Poznaniu. Planowano rozegranie spotkania w Warszawie. Lech był wtedy w tragicznej kondycji finansowej, więc działaczom bardzo zależało na tym, żeby sprzedać na hitowy mecz jak najwięcej wejściówek. Obawiano się, że w stolicy moglibyśmy ponieść sromotną klęskę, a wówczas losy finału byłyby już rozstrzygnięte i na rewanż u siebie przyszłoby mniej kibiców. Szefowie klubu poprosili zatem Polski Związek Piłki Nożnej o zmianę gospodarza pierwszego spotkania. Legia także zgodziła się na taki układ. Rozegraliśmy więc ten mecz w Poznaniu i wygraliśmy 2:0.
ZOBACZ WIDEO Jerzy Engel: Taki mecz to wielka nagroda dla każdego piłkarza
2. Lech - Legia 3:0 (33. kolejka ligowa w sezonie 1997-98)
- Przed tym spotkaniem mieliśmy krótkie zgrupowanie w pobliskim Kiekrzu. Mijały właśnie trzy lub cztery miesiące od momentu, gdy po raz ostatni otrzymaliśmy wypłaty. Dzień przed meczem przyjechał do nas ówczesny wiceprezes Lecha, Roman Jakóbczak. Przywiózł zaległe pensje: pieniądze były w worku, na dodatek w bilonie. Żartowaliśmy sobie, że klub musiał sprzedać naprawdę sporo biletów na najbliższy mecz, a monety prosto z kas trafiły do naszych portfeli. Te pieniądze nie miały żadnego wpływu na poziom naszej determinacji - na starcie z Legią nikogo nie trzeba było dodatkowo motywować - mówi autor 108 bramek w ekstraklasie. - Przeciwnik mierzył w tamtym czasie w mistrzostwo Polski, natomiast my walczyliśmy o utrzymanie w lidze. To był dla nas niezwykle istotny mecz, bo końcówkę sezonu mieliśmy bardzo trudną, jeśli chodzi o kalendarz rozgrywek. Nikt wówczas nie sądził, że w tym spotkaniu zdołamy wygrać. Na przekór wszystkiemu odnieśliśmy jednak pewne zwycięstwo po trzech moich bramkach. Spełniło się wtedy wielkie marzenie z dzieciństwa - hat-trick w starciu z odwiecznym rywalem. Strzeliłem ładne gole, na dodatek piłkę z siatki musiał wyciągać mój kolega, Grzesiek Szamotulski. Satysfakcja była więc jeszcze większa.