Przyzwyczailiśmy się do tego, że wielkie mecze polskiego futbolu, słynne epickie boje - tak jak mityczne "Wembley 1973" czy urastające powoli do miana legendy zwycięstwo z Niemcami 2:0 w 2014 roku na Narodowym - to był triumf ducha walki, zaangażowania i poświęcenia. To było wydarcie zwycięstwa czy "zwycięskiego remisu" (Wembley) silniejszemu rywalowi, który nas przytłoczył, ale przy pomocy niebios udało się go przechytrzyć. Generalnie: krew, pot i łzy. Futbolu jakby mniej.
Mecz z Realem (nie porównuje do tamtych "eposów" polskiej piłki) był jednak inny. Tu nie chodziło o poświęcenie i jeżdżenie na tyłkach. Tu była gra w piłkę! Było budowanie akcji od tyłu, były przerzuty z jednego skrzydła na drugie, były efektowne dryblingi i cudowne gole.
A co najważniejsze, było także wykonanie planu taktycznego, jaki nakreślił trener przed meczem: grajmy z nimi w piłkę, stać nas na to, potrafimy. Brawo dla Jacka Magiery, bo nakreślić plan to jedno, a przekonać piłkarzy, że naprawdę są w stanie go wykonać to drugie. Zagrać w Lidze Mistrzów z Realem Madryt i to w takim stylu, gdy kilka dni wcześniej męczyło się bułę w meczu z Koroną Kielce? Niesamowite.
A jednak mecz z "Królewskimi" w Warszawie pokazał - jak mówi slogan jednej ze sportowych marek - niemożliwe nie istnieje. Trzeba tylko uwierzyć. To była przyjemność w takim meczu grać, a dla kibiców przyjemność taki mecz oglądać.
Jeden z właścicieli Legii, wzruszony po tym spotkaniu, napisał na Twitterze: "Dla takich chwil warto żyć".
ZOBACZ WIDEO Legia - Real. Michał Pazdan, koszmar Cristiano Ronaldo powrócił
Słodka zapłata za całe pasmo gorzkich pigułek do przełknięcia, jakie spotkały w ostatnim czasie warszawski klub. Jedna tragedia goniła drugą. Przecież do Legii z tego sezonu byłoby podobne żeby piłka po strzale Lucasa Vazqueza, w doliczonym czasie gry, nie wylądowała na poprzeczce, ale wpada do bramki, a mecz skończył by się porażką 3:4 i gigantycznym kacem. Byłoby to okrutnie niesprawiedliwe, ale czy sprawiedliwe jest, że przez kilku gangsterów najważniejszego meczu Legii w ostatnich latach, nie obejrzeli na żywo jej prawdziwi, oddani kibice?
Legia dość szybko przebyła kosmiczną drogę od piekła Besnika Hasiego i kompromitacji 0:6 z Borussią do nieba, w którym gra jak równy z równym z triumfatorem Ligi Mistrzów. Jeszcze niedawno z Legii szydzono, dziś pogląd, że Legia - która ma 10 punktów straty do lidera Ekstraklasy - zdobędzie mistrzostwo Polski, zyskuje wielu zwolenników.
Legia zyskała w środę wiele sympatii, szacunku i doświadczenia. Tego doświadczenia gry z dużo silniejszym rywalem. Zdziwiła mnie wypowiedź po meczu Kuby Rzeźniczaka, który w Legii jest 12 lat i wydawało się, że czego jak czego, ale doświadczenia to mu nie brakuje. A jednak kapitan Legii stwierdził: - Przed meczem z Realem rozmawiałem z Michałem Pazdanem i pytałem go o grę z tymi najsilniejszymi. I on mi powiedział, że tu nie będzie tyle fizycznej walki co w Ekstraklasie. Tu będzie liczyło się dobre ustawianie i gra w piłkę. I to się potwierdziło.
Rzeźniczak, który ma za sobą bardzo zły czas, z Realem zagrał kapitalnie. Nawet z piłką do przodu potrafił się zabrać jakby całe życie grał jako skrzydłowy. Kto by powiedział, że nawet jemu brakowało doświadczenia w grach z rywalami z najwyższej półki. Czy ten mecz będzie dla niego i kolegów trampoliną do ustabilizowanej formy, przekonamy się w niedzielnym meczu z Cracovią. Głupio by było roztrwonić taki kapitał doświadczeń.
Oglądanie z bliska i na żywo Cristiano Ronaldo pokazało legionistom, że nazwiska nie grają. Że jeśli się dźwiga na barkach setki tytułów, medali, pucharów, trofeów, góry pieniędzy i jeszcze gigantyczne ego, to można tego ciężaru nie unieść.
CR7 wyglądał w Warszawie jak przereklamowany przeciętniak i psuj, który psuje grę swoim kolegom. Taki antypatyczny samolub, który pokazuje wszystkim dookoła, że nikt nie dorósł do jego poziomu.
Patrząc na niesamowicie groźnego Garetha Bale’a miało się wrażenie, że Cristiano jest co najwyżej jego ubogim krewnym. Dobrze, że murowanego faworyta do "Złotej Piłki" w tym sezonie, oglądaliśmy nie tylko w Warszawie. Wiemy, że grać potrafi.
3 grudnia w El Classico, gdy Ronaldo wyjdzie naprzeciw Barcelony, będzie pewnie już w innej formie. I wtedy, siedząc przed telewizorem, piłkarze Legii dostaną jeszcze jeden, mentalny bonus. Poczują się dumni, że na Łazienkowskiej Cristiano nawet nie zipnął. A wielki Real uratował remis z Legią w ostatnich minutach. I nie był to sen.
Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl