Michał Kołodziejczyk: Trafiony, zatopiony (felieton)

PAP/EPA / ROBERT GHEMENT
PAP/EPA / ROBERT GHEMENT

Trochę się o nich martwiliśmy, długo kazali na siebie czekać, ale w końcu wrócili. Polacy w Bukareszcie znowu byli drużyną z charakterem, zębem i fantazją.

Kiedy wydawało się, że polscy piłkarze zaczęli fruwać w chmurach po udanym występie na Euro, a kolejne eliminacje planują wygrać grając "na opinii", w Bukareszcie przypomnieli, za co musimy ich kochać. Wygrywając z Rumunią 3:0, i to w jaskini lwa, wrócili do gry w najtrudniejszym dla siebie momencie. Kilka tygodni po aferze alkoholowej, która mogła rozbić zespół od środka, w eliminacjach, w których harce w pierwszych połowach sprawiały, że w drugiej brakowało prądu - pokonali silnego przeciwnika na wyjeździe. A na to czekaliśmy przecież dziesięć lat. Być może oglądaliśmy najlepszy występ naszej reprezentacji prowadzonej przez Adama Nawałkę.

Mieliśmy się uczyć gry bez Arkadiusza Milika, mieliśmy czuć w każdej sekundzie ból Grzegorza Krychowiaka związany z tym, że w Paris Saint-Germain rzadko wstaje z ławki rezerwowych, miało nam brakować znowu kontuzjowanego Macieja Rybusa. Słuchaliśmy Adama Nawałki już trochę znudzeni - bo o kwestiach defensywnych, ofensywnych i mentalnych słyszeliśmy to samo przed meczami z Kazachstanem, Danią i Armenią. Tym razem wszystko zadziałało, a niektórzy z naszych piłkarzy przed nazwiskiem mogą sobie dopisywać tytuł profesorski.

Ten mecz miał dwóch bohaterów głośnych i kilku cichych. Gola Kamila Grosickiego nie powstydziłby się Leo Messi, a to, w jaki sposób Robert Lewandowski podniósł się po ogłuszeniu petardą, każe pisać słowo kapitan wielką literą. Kapitan Lewandowski wygrał też dużo więcej przed rozpoczęciem zgrupowania, kiedy osobiście wstawiał się za swoich kolegów, których Nawałka chciał wyrzucić z kadry za alkohol - mimo że akurat piłkarz Bayernu wcześniej się za nimi nie wstawiał.

Na boisku w Bukareszcie nie brakowało Milika, bo Piotr Zieliński zdjął wreszcie szkolny mundurek i pokazał, że w Napoli z chłopca stał się mężczyzną. Mamy rozgrywającego, który nie bał się kreować nawet wtedy, gdy powinien być zajęty pilnowaniem tego, by nie połamano mu nóg. A to, w jaki sposób grał Łukasz Piszczek, powinno trafić do podręczników. To był obrońca, który ratował skórę kolegów przed własnym polem karnym, mimo że kilkanaście sekund wcześniej stwarzał zagrożenie pod bramką przeciwnika.

Polacy wrócili na dobre tory. Zajęli pierwsze miejsce w tabeli grupy eliminacyjnej i nie powinni oddać go do końca wyścigu. Ta kadra ma przyszłość. Narodziła się na nowo w piekle Bukaresztu, przy wyjących trybunach, petardach lecących na boisko i rywalu, który zamiast grać w piłkę, rzucał się do szyi żądając krwi. Pokonaliśmy rywala w sposób wyrachowany - trafiliśmy w pierwszej połowie, a później zatopiliśmy. Rumuni na szczęście nie trafili nawet w Lewandowskiego.

Michał Kołodziejczyk z Bukaresztu

ZOBACZ WIDEO Łukasz Piszczek: Nauczką był Kazachstan

Źródło artykułu: