8 czerwca 2004 roku. 20 minut po rozpoczęciu spotkania Amica Wronki - Odra Wodzisław poważnej kontuzji palca doznał bramkarz zespołu gospodarzy, Maciej Mielcarz. Trener Stefan Majewski był zmuszony do dokonania zmiany: na boisko wszedł rezerwowy Linka. Debiutant, który dopiero za kilkanaście dni miał osiągnąć pełnoletność.
Przed Szczęsnym i Fabiańskim
- Walczyliśmy o awans do europejskich pucharów, więc presja była spora – wspomina Linka. - Potęgował ją fakt, że kilka tygodni wcześniej klub nałożył na piłkarzy kary finansowe z powodów pozasportowych. Umowa była jednak taka, że jeśli znajdziemy się w czołowej trójce tabeli, to sankcje zostaną anulowane. Do końca sezonu zostawały dwa mecze, a my potrzebowaliśmy punktu. Pomyślałem wtedy: jeśli coś zawalę, to mogę grać we Wronkach już do końca życia za darmo. Ale reszta chłopaków raczej nie podchodziła do sprawy w ten sposób - wspomina.
Ostatecznie pieniądze zostały w portfelach zawodników. Amica pokonała Odrę 2:1, dzięki czemu zagwarantowała sobie miejsce w europejskich pucharach. W ostatnim meczu sezonu 2003-04 - z Górnikiem w Łęcznej - bramki Amiki ponownie strzegł Linka. Niespełna 18-letni bramkarz skorzystał na absencji kontuzjowanego Mielcarza i zawieszonego Grzegorza Szamotulskiego. Młokos w obu spotkaniach spisał się dobrze, więc wszyscy spodziewali się, że oto nastąpił początek ciekawej kariery.
Rok po debiucie na poziomie ekstraklasy przed perspektywicznym bramkarzem uchyliły się wrota do wielkiego futbolu. W sierpniu 2005 roku nikt jeszcze nie spodziewał się, że w niedalekiej przyszłości w Arsenalu grać będzie dwóch polskich piłkarzy. Zanim jednak w Londynie pojawili się Wojciech Szczęsny oraz Łukasz Fabiański, szlaki w szatni Kanonierów przecierał 19-letni Linka.
- Pewnego razu mój ówczesny menedżer zaprosił do swojej restauracji łowcę talentów z Arsenalu. W luźnej rozmowie polecił mnie, mówiąc, że jestem utalentowanym zawodnikiem – opisuje Linka. - Jakiś czas później, gdzieś na lotnisku w Wielkiej Brytanii, ten sam człowiek przypadkowo spotkał się z Dariuszem Dziekanowskim. Darek, który znał mnie z juniorskich reprezentacji Polski, wymienił mu kilka nazwisk, w tym moje. Pracownik londyńskiego klubu przypomniał sobie wtedy, że gdzieś już słyszał o tym Lince i widocznie uznał, że coś musi być na rzeczy. Wydarzenia nabrały tempa: do Wronek przyjechał inny dżentelmen z Anglii, obejrzał mnie na treningu. To już była czysta formalność, bo potem oznajmił, że dostałem zaproszenie na testy do Arsenalu.
(...)
Konrad Witkowski
Cały tekst w najnowszym numerze tygodnika "Piłka Nożna".