To tylko kolejny odcinek ckliwej telenoweli. Manuela kocha Juana, nie może bez niego żyć, ale Juan jest zaborczy. Nie pozwala jej specjalnie błyszczeć na salonach, wydaje dużo pieniędzy, by jej uroda znana była tylko lokalnie. Jednak kiedy jest naprawdę źle, Manuela wie, że może zwrócić się do Juana o pomoc. Bo to prawdziwa miłość, tyle że trudna.
Bayern Monachium od czterech lat rządzi Bundesligą. Z pensji swoich trzech najlepszych piłkarzy utrzymałby cały skład Borussii. Zarabia więcej na wszystkim - kontraktami reklamowymi czy wpływami z transmisji telewizyjnych zapewniłby przeżycie wszystkim swoim rywalom. To inna liga, przepaść między klubem z Monachium a resztą stawki rośnie z każdym sezonem. Kiedy inne kluby zastanawiają się, czy posmarować masłem chleb, kłopotem Bayernu jest przymierzenie nowej sukni. Mistrzów Niemiec stać na każdego zawodnika. Pieniądze wydają jednak rozsądnie, nie biorą kredytów, oszczędzają, ale wiedzą, jak cieszyć się życiem i dbać o miłość. Miłość kibiców do drużyny.
Jeszcze kilka lat temu na linii Dortmund - Monachium słychać było strzały. Teraz sam prezydent Bayernu Karl-Heinz Rummenigge mówi o tym, że po tej samej trasie latają strzały Amora. - Mamy rozsądne relacje, konflikt był dobry dla mediów, ale nie dla piłki. Podobna sytuacja, jak w Niemczech, miała miejsce w Hiszpanii, ale widzimy, że jest coraz lepiej - mówi.
To był kwiecień 2013 roku, dzień pamiętnego półfinału Ligi Mistrzów, w którym Borussia grała z Realem Madryt, a Robert Lewandowski nie wiedział jeszcze, że wieczorem przejdzie do historii. Mieszkańcy Dortmundu zamiast zapowiedzi meczu zostali zaatakowani przez lokalną prasę informacją o tym, że ich ulubieniec Mario Goetze od nowego sezony grać będzie w Bayernie. W ruch poszły nożyczki, na koszulkach kibiców nazwisko Goetze przestało istnieć, niektórzy zaklejali je słowem "zdrajca". Bayern nie pytał się Borussii o zgodę na transfer, skorzystał z tego, że piłkarz miał wpisaną w kontrakt klauzulę odstępnego. Do pociągu z Monachium do Dortmundu doczepiono dodatkowy wagon z pieniędzmi, po kilku tygodniach kurs w drugą stronę luksusową salonką obrał Goetze.
Rok później Bayern sprowadził do siebie Roberta Lewandowskiego, przed tym sezonem Matsa Hummelsa. Lewandowskiemu z Borussią skończył się kontrakt i chciał zmienić otoczenie, by zrobić kolejny krok do przodu, Hummels o transfer prosił ponoć sam - pochodzi z Monachium i zależało mu, by wrócić do rodzinnego miasta. Odejście Lewandowskiego trybuny przyjęły spokojnie, Hummelsa już nie. W sobotę może liczyć na potężną falę nienawiści, która wyleje się na niego z trybun stadionu w Dortmundzie. - W Monachium nauczyłem się grać w piłkę, ale to w Dortmundzie dorosłem jako piłkarz. Spędziłem tam osiem lat. O powrocie na Westfallenstadion nie będę się jednak wypowiadał - mówił piłkarz.
ZOBACZ WIDEO Robert Lewandowski: Przez wybuch nic nie słyszałem, oczy też ucierpiały
Konflikt Bayernu z Borussią to już ponoć przeszłość. Jeszcze dwa lata temu dyrektor sportowy Borussii Hans-Joachim Watzke relacje łączące oba kluby nazywał "głęboką dysharmonią", teraz przyznaje, że porozumienie dwóch wielkich klubów Bundesligi leży w interesie niemieckiego futbolu. Rummenige przyznał, że moment sprowadzenia Goetzego nie był najlepszy, panowie przeszli na "ty", a przed każdym meczem spotykają się na wspólnym lunchu. - Przyjaźni nie ma i nigdzie nie będzie - zaznacza Watkze, ale jednocześnie Ulego Hoenessa, dyrektora sportowego Bayernu, z którym na łamach prasy ścigał się na inwektywy, potrafi nazwać legendą. Unormował się też ruch transferowy między klubami - Goetze wrócił do Dortmundu, bo w Bayernie sobie nie poradził, o przejście Hummelsa w Dortmundzie też nikt nie ma pretensji. Głośniej zaczęto wspominać też czasy, kiedy Bayern pożyczał pieniądze zbankrutowanej Borussii po to, by "rozgrywki lepiej smakowały".
W sobotę piąta w tabeli Borussia zagra z liderującym Bayernem, po dziesięciu kolejkach goście mają sześć punktów przewagi. Niemiecka prasa reklamuje mecz, jako starcie najlepszych napastników: Pierre-Emerick Aubameyang w tym sezonie strzelił już jedenaście goli, wracający na stare śmieci, Lewandowski - siedem. Bayern, chociaż jest na pierwszym miejscu w tabeli, jedzie z piachem w trybach. To nie jest rozpędzona maszyna prowadzona przez Pepa Guardiolę, zespół Carlo Ancelottiego jest krytykowany, mimo że nie przegrał ani jednego meczu. Trzy remisy dla Monachium to jednak o trzy za dużo. Borussia musi wygrać, jeśli nie chce stracić kontaktu z czołówką. Na boisku spotkają się dwaj koledzy z reprezentacji Polski. Lewandowskiego próbował będzie zatrzymać będący w życiowej formie Łukasz Piszczek.