Te słowa są już szeroko komentowane i cytowane w internecie. Jakże są również tragiczne w obliczu tego, co stało się w poniedziałek wieczorem w Kolumbii. Caio Junior miał je powiedzieć kilka dni temu po awansie do finału Copa Sudamericana.
W poniedziałek Chapecoense leciało do kolumbijskiego Medellin na pierwszy mecz finałowy. Maszyna późnym wieczorem lokalnego czasu rozbiła się w okolicach tego miasta. Na pokładzie było 81 osób, przeżyło tylko pięć: dwóch piłkarzy, brazylijski dziennikarz, kobieta z obsługi lotu oraz technik.
Que triste coincidência! Vá com Deus, Caio! pic.twitter.com/xFnfZCajRR
— FutebolNews (@FNFutebolNews) 29 listopada 2016
Caio Junior miał 51 lat. Grał zawodowo w piłkę, karierę rozpoczął w Gremio Porto Alegre. Przede wszystkim występował w klubach brazylijskich, choć udało mu się też na rok wyjechać do Belenenses Lizbona.
Karierę trenerską rozpoczął w 2000 roku. W ojczyźnie pracował z największymi klubami, takimi jak Palmeiras czy Flamengo. Prowadził drużyny również z Japonii i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Drużynę Chapecoense objął w czerwcu tego roku. I doprowadził do tego, że zaczęto o niej mówić jak o brazylijskim Leicester City. Sam zresztą tak się o niej wypowiadał.
- Nasz zespół przypomina mi Leicester. Drużyna z małego miasta, która zdobyła ważne trofeum - mówił.
W tym roku Chapecoense zostało mistrzem stanu Santa Catarina. Rozgrywki piłkarskie w Brazylii składają się i z rozgrywek ogólnokrajowych, ale też stanowych. I te drugie często nie są mniej ważne. Tytuł stanu Santa Catarina Chapecoense wywalczyło w maju. W ogólnokrajowej najwyżej lidze Serie A zajmuje ósme miejsce.
Nie należy kusić losu.