- Przede wszystkim proszę zauważyć, jak bardzo zmieniła się specyfika gry na tej pozycji na przestrzeni ostatnich dwudziestu lub trzydziestu lat - mówi Waldemar Prusik, były defensywny pomocnik przede wszystkim Śląska Wrocław i reprezentacji Polski, obecnie często ekspert telewizji Polsat, tym razem analizujący specjalnie dla nas rodzimych ligowców. - Wymusiła to zmiana ustawienia taktycznego. Kiedyś grający w pionie i trzymający głębię ostatni stoper zabezpieczał wszystko, dziś grając czwórką obrońców w linii nieodzowna jest pomoc gracza drugiej linii. Bez niego defensorzy nie obroniliby się przed penetrującymi, prostopadłymi podaniami. Współcześnie od takich pomocników wymaga się również umiejętności rozgrywania piłki i takie zadanie spoczywa na jednym z dwójki cofniętych pomocników; na tym, któremu bliżej do boiskowej ósemki. Tylko zespoły z najwyższego topu polegające na długim utrzymywaniu się przy piłce i posiadające w składach znakomitych zawodników w przednich formacjach, mogą zaryzykować grę wyłącznie jednym defensywnym pomocnikiem, czego najlepszym przykładem Barca z Sergio Busquetsem.
W pojedynkę też można
W polskiej lidze często z jednym właśnie cofniętym graczem drugiej linii funkcjonują Lech Poznań i Lechia Gdańsk. W zespole Kolejorza postawa Abdula Aziza Tetteha bywa na tyle skuteczna, że miejsce stracił Łukasz Trałka (ostatnio znów wrócił do składu). 26-letni Ghańczyk, lata temu terminujący w Udinese i zwiedzający hiszpańsko-greckie boiska, jest może mniej efektywny pod bramką rywali, ale to go mniej zajmuje. Ważne, że jest królem środka boiska, skałą, od której odbijają się rywale, złodziejem bezpańskich piłek, także wykradającym te, którego do kogoś należą. Stanowi tak znaczną siłę, że Nenad Bjelica, grając zwłaszcza na Bułgarskiej, bez większych obaw desygnuje na plac jednego tylko typowego defensywnego pomocnika. Natomiast Simeon Sławczew okazał się być może brakującym ogniwem w Lechii. Bułgar jest tylko wypożyczony ze Sportingu, lecz klub z Gdańska na pewno postara się o transfer definitywny. Jego obecność rozwiązała również problem nadmiaru obcokrajowców spoza Unii Europejskiej, bo skoro Milos Krasić i Vanja Milinković-Savić są z reguły przewidywani do gry, to brakowało miejsca dla Aleksandara Kovacevicia. Sławczew dał komfort i swobodę działania Piotrowi Nowakowi, dał też balans między defensywą a ofensywą. I chyba jest wszechstronniejszy od Tetteha, który po odbiorze piłki z reguły zagrywa do najbliższego kolegi.
Specyficzna sytuacja panuje w tym sezonie w Legii Warszawa. Właściwie dwóch defensywnych pomocników można wybierać z kwintetu Tomasz Jodłowiec, Michał Kopczyński, Thibault Moulin, Stojan Vranjes i… Michał Pazdan. Tyle że ten ostatni jest niezastąpiony na środku obrony i to zdaje się być jego najbardziej naturalna pozycja, na której jest w stanie dać najwięcej drużynie. Vranjes z kolei, pomijając fakt, że jako Bośniak blokuje również miejsce przeznaczone dla graczy spoza UE, przez długi czas był poza kadrą z powodów sportowych. Choć niedawno przywrócony do zajęć z drużyną, raczej nie rokuje na przyszłość. Jodłowiec dawno nie miał aż tak wyraźnego dołka formy jak jesienią 2016 roku. Przypomnijmy – jeszcze jako zawodnik Polonii Warszawa mógł trafić do Napoli, ale nie był zainteresowany. Został w polskiej lidze i cały czas się rozwijał. Przez wiele sezonów stanowił kluczowy element Legii – niezastąpiony, efektywny, czasem nawet efektowny. Zdobywał 4, 3 i 6 bramek w kolejnych sezonach. Tymczasem zmęczenie wiosną i długim zgrupowaniem przed oraz w trakcie Euro 2016, plus z marszu niemal włączenie się do gier kwalifikacyjnych Ligi Mistrzów sprawiło, że prawdopodobnie nie zdążył nabrać świeżości i głodu piłki.
(...)
Zbigniew Mucha
[b]Cały artykuł w najnowszym numerze tygodnika "Piłka Nożna".
ZOBACZ WIDEO Michał Kołodziejczyk: Jacek Magiera może nie dać trzeciej szansy Langilowi
(źródło: TVP SA)
[/b]