Bartosz Bereszyński: Transfer na Zachód? Coś się dzieje, decyzja zapadnie zimą

PAP/EPA / Bartłomiej Zborowski
PAP/EPA / Bartłomiej Zborowski

Wiem, że coś się dzieje, zainteresowanie jest. Jeżeli przyjdzie konkretna oferta do klubu, wtedy się zastanowię, czy odejście byłoby dla mnie dobrą opcją - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Bartosz Bereszyński, obrońca Legii Warszawa.

WP SportoweFakty: - Gdyby dzisiaj spotkał pan Besnika Hasiego, co by mu pan powiedział?

[b][tag=19978]

Bartosz Bereszyński[/tag]:[/b] Nic. Pewnie pogadalibyśmy chwilę, co tam u nas słychać. Wszystko odbyłoby się w pozytywnej atmosferze. Z trenerem Hasim miałem dobre relacje.

Pytanie nie jest przypadkowe. Hasi po pierwszym meczu z Borussią Dortmund, tym przegranym 0:6 w fatalnym stylu, powiedział, że wszystkie kolejne spotkania w Champions League mogą wyglądać podobnie. Nie wyglądały...

- Tamten czas był trudny, wpadliśmy w dołek formy, mieliśmy kryzys, coś nie zatrybiło. Ale jeśli ma pan na myśli mentalne podejście do meczów, muszę wyraźnie zaznaczyć, że nie przegrywaliśmy jeszcze w szatni. Chcieliśmy wygrywać, bić się o każdy punkt, nastawienie było odpowiednie. To normalne, że takie zespoły jak Borussia Dortmund czy Real Madryt ogrywają czasem rywala pięć czy sześć do zera. Z nimi jest tak: źle wchodzisz w mecz i jest pozamiatane, nie jesteś w stanie nic zrobić. Maszyna się napędza, w 17. minucie przegrywasz 0:3 i nie masz najmniejszych szans na wstanie z kolan. Natomiast trener Hasi bazę wypracował dobrą, bo fizycznie wciąż czujemy się znakomicie, wytrzymujemy intensywny dla nas okres.

ZOBACZ WIDEO Lewandowski skrzywdzony podczas Złotej Piłki?

Czyli pana nie dziwi, że najpierw przegrywacie 0:6 z Borussią, na dodatek w takim stylu, że trudno jest na to patrzeć, by za kilka tygodni o mały włos nie wygrać z Realem?

- A czy to nielogiczne, że Real Madryt wygrywa z Granadą 7:0, a pół roku później jedzie do Granady i z nią przegrywa albo remisuje? Taka jest właśnie piłka. Nie ma tak, że jeśli przegrasz z rywalem 0:6, to na dziesięć kolejnych spotkań dziesięć razy przegrasz z nim właśnie takim stosunkiem bramkowym. Z drugiej strony trzeba przyznać, że w momencie inauguracji fazy grupowej Ligi Mistrzów nasza sytuacja diametralnie różniła się od tego, co w Legii jest dzisiaj. Od tamtego czasu udało się nam stworzyć mocniejszą drużynę, w kolejnych spotkaniach w Champions League graliśmy i czuliśmy się lepiej. Apeluję jednak, by tych dwóch spotkań ze sobą nie porównywać. Wtedy Borussia była w niesamowitym gazie, a my w wielkim dole. Później się to wyrównało.

Czego nauczyła pana gra w Lidze Mistrzów?

- Nabrałem doświadczenia, obycia. Samo występowanie w meczach przeciwko takim piłkarzom jak Cristiano Ronaldo czy Karim Benzema dużo daje piłkarzowi. Człowiek stoi w tunelu na Santiago Bernabeu, wie, że wystąpi zaraz przed 70. czy 80. tysiącami kibiców na trybunach i milionami przed telewizorami - różnie podchodzi się do takich wyzwań. Sam zniosłem to dobrze, ale dodatkowy dreszczyk emocji na pewno się pojawił. Doświadczenie zdobyte w fazie grupowej Ligi Mistrzów będzie procentować w przyszłości, choćby w taki sposób, że jeśli będziemy grali na podobnych stadionach w kolejnych edycjach europejskich pucharów, o wiele łatwiej będzie się nam adaptować do otoczenia, łatwiej będzie nam wchodzić w mecz. Czasami jest tak, że zanim się drużyna otrząśnie, przegrywa 0:3.

Legii na Santiago Bernabeu nogi się nie ugięły.

- I to jest super. Od początku meczu w Madrycie to my tworzyliśmy sobie lepsze okazje - mieliśmy słupek, Jodła strzelił w bramkarza. Ale tutaj w grę wchodzi klasa drużyny, obycie. Można tworzyć sobie sytuacje, a z boiska i tak schodzić pokonanym.

Wiele zmieniło się również w ekstraklasie. Po 10 kolejkach byliście niemal na dnie tabeli. Teraz, pamiętając o podziale punktów, do lidera tracicie praktycznie tylko jedno zwycięstwo.

- I to był nasz cel od samego początku sezonu. Przecież my też zerkaliśmy w tabelę, wiedzieliśmy, jak wiele punktów dzieliło nas w pewnym momencie sezonu od Lechii Gdańsk czy Jagiellonii Białystok. W takich chwilach najważniejsze jest zachowanie spokoju. Nie wiem, czy pan pamięta, ale gdy w zeszłym sezonie przychodził do nas trener Stanisław Czerczesow, też mieliśmy ponad 10 punktów straty do lidera, następnie zniwelowaliśmy przewagę do dwóch oczek, by ostatecznie zdobyć mistrzostwo.

- Naszym celem nie jest tylko zdobycie mistrzostwa Polski. Nasz cel to powrót w przyszłym sezonie do Ligi Mistrzów. Ale żeby było to w ogóle możliwe, trzeba w lidze wygrywać takie spotkania jak to niedzielne przeciwko Górnikowi Łęczna. Rywala, który jest w dołku, bardzo łatwo zlekceważyć, to może być zgubne. Wystarczającą nauczką jest dla nas spotkanie z Wisłą Płock - na własnym stadionie wygrywaliśmy 2:0, a ostatecznie zremisowaliśmy 2:2. Później tych punktów może nam przecież brakować...

Jeśli miałby pan wymienić jedną rzecz, która przede wszystkim zmieniła się po usunięciu Besnika Hasiego i pojawieniu się w szatni Legii Jacka Magiery, na co by pan zwrócił uwagę?

- Kazał nam się cieszyć grą. Bo to coś pięknego - przede wszystkim nasza pasja, miłość, a nie robota do wykonania, i z każdej minuty spędzonej na boisku czy na treningu trzeba wyciągać radość. To był przełom. Każdy z nas zaczął się wtedy pojawiać w klubie pełen entuzjazmu, treningi oraz mecze pozwalały nam czerpać przyjemność.

Sam nie poczuł pan dodatkowej pewności siebie? Od momentu pojawienia się w klubie trenera Magiery wskoczył pan na bardzo wysokie obroty.

- Grałem regularnie od początku sezonu - i za trenera Hasiego, i za trenera Magiery. Ale na pewno ma pan rację, poczułem pewność siebie. Z trenerem Magierą pracowałem już wcześniej, widziałem, że mam u niego poparcie, że mi zaufał. To nic dziwnego, jeśli zawodnik czuje, że sztab trenerski mu ufa, później lepiej prezentuje się na murawie w trakcie meczu. Chodzi o pewność swoich możliwości i umiejętności.

Czuje się pan teraz zastępcą Łukasza Piszczka w kadrze?

- Podchodzę do tego na spokojnie. Chciałbym, żeby to wszystko wyszło naturalnie. Wiem, że Łukasz prezentuje taki poziom, że byłoby mi ciężko mu dorównać.

Od pewnego czasu słychać, że Bereszyński w końcu wrócił do formy, która pozwala mu myśleć o zastąpieniu zawodnika Borussii w reprezentacji Polski, gdy ten zacznie myśleć o emeryturze. A do tego momentu jest już bliżej, niż dalej.

- Łukasz Piszczek w piłkę na najwyższym, światowym poziomie gra od wielu lat. Żeby w ogóle myśleć o regularnej grze w reprezentacji Polski, jest to nieodzowne, koniecznie potrzebne. Ale ja mam jeszcze swoje cele i marzenia do zrealizowania. Żeby to było jednak możliwe, muszę wejść na wysoki poziom piłkarski. Wraz z Legią w ostatnim czasie zaczęliśmy się tam wdrapywać.

Dla pana była to przełomowa runda. Liga Mistrzów na całkiem niezłym poziomie, regularne występy, sporo pochwał. Biorąc pod uwagę pana wiek, można przypuszczać, że niedługo pojawi się okazja, żeby wyfrunąć z polskiej ligi.

- Mecze w Lidze Mistrzów, na dodatek z takimi rywalami jak Borussia Dortmund czy Real Madryt, to najlepsze okno wystawowe, w jakim można się pojawić. Spotkania z udziałem tych drużyn ogląda cały świat. Staram się jednak zachowywać zimną głowę. Przed Legią jest jeszcze jeden mecz w lidze, chcemy jesień zamknąć pozytywnym rezultatem. Dopiero po ostatnim spotkaniu usiądę i zastanowię się, jakie rozwiązanie będzie dla mnie najlepsze.

A konkretniej?

- Naprawdę, trudno mi się na ten temat wypowiadać. Wiem, że coś się dzieje, zainteresowanie jest... Jeżeli przyjdzie konkretna oferta do klubu, wtedy się zastanowię, czy odejście byłoby dla mnie dobrą opcją. Chcę uniknąć sytuacji, w której wyjadę na Zachód i będę jedynie którymś z kolei zawodnikiem do grania. Po wyjeździe chcę mieć możliwość regularnej gry. Rozmowy o transferze na pewno w zimie będą się toczyły.

W Lidze Europy trafiliście w kolejnej fazie na Ajax Amsterdam. Los był łaskawy?

- W stawce zespołów były dwa kluby, na które nie chciałem wpaść. Ajax jest na pewno w naszym zasięgu. Prezentują podobny poziom do tego, gdy graliśmy z nimi przed dwoma laty, tyle tylko, że my jesteśmy mocniejsi. Jeszcze wiele się może do lutego wydarzyć, kadry mogą się zmienić, ale gdybyśmy grali tu i teraz, szanse oceniałbym 50:50.

Rozmawiał Paweł Kapusta

Źródło artykułu: